Tekst ten napisałam kilka lat temu. Wtedy Matka Teresa była błogosławioną. Dziś jest już w gronie świętych, ale jak widać wciąż problemem dla niektórych jest jej dobroć, którą starają się umniejszyć. Czyżby przez własne kompleksy?
Poniżej to, co działo się jakiś czas temu.
Nie taka błogosławiona, jak ją malują
Dostało się błogosławionej Matce Teresie. Nie była wcale taka święta, jak by się wydawało. Nie używała jednorazowych igieł, nie podawała środków p/bólowych, nie wykorzystała zgromadzonych środków finansowych na pomoc chorym, leczyła się tam, gdzie nie powinna. Czy coś przeoczyłam? Na pewno. Coś się jeszcze znajdzie, żeby powiększyć liczbę zarzutów i dać szansę tym, którzy łakną takich sensacji żeby móc ujadać i wyciągać „naukowe” wnioski z tego, co się nazywa odruchem serca i naukowo ani zbadać, ani tym bardziej udowodnić po prostu się nie da.
Ja, podobnie jak naukowcy badający życie i działalność bł. Matki Teresy, pisząc te słowa siedzę wygodnie w ciepłym domu, z laptopem (wcale przecież nie tanim) na kolanach,
we względnym poczuciu bezpieczeństwa, z pełnym żołądkiem (czasem pustym na własne żądanie). Jestem w miarę zdrowa, ale gotowa na to, żeby nawet z pominięciem NFZ-u podjąć leczenie w gabinetach prywatnych i tak myślę sobie, że gdybym tylko chciała,
to też mogłabym być dobra. Może nawet święta. Z naciskiem, na „gdybym chciała”.
A jej się chciało. Podjęła się pracy na rzecz najbiedniejszych z biednych, mieszkających
w dzielnicach nędzy, w warunkach wręcz dla nas niewyobrażalnych. Poświęciła się dla ludzi odrzuconych, skazanych na samotność w cierpieniu i umieraniu. Podjęła się tego trudu, ucząc się jednocześnie dzień po dniu jak robić to najlepiej. Zaczynając nie miała środków finansowych i wsparcia możnych tego świata. Na przychylność zasłużyła sobie dużo później. Ale ta przychylność, to było raczej tylko przekazanie datków z tego,
co zbywało. To nie było pochylenie się nad problemem.
Zarzuca się jej dzisiaj, że nie leczyła, nie uzdrawiała, nie starała się rozwiązać problemu biedy jako takiego, lecz ograniczała się do tego, by utrzymać ludzi przy życiu. Przecież mogła, skoro faktycznie była święta. Mogła dać więcej, poświęcić się jeszcze bardziej.
Może i mogła. Ale nikt z nas nie może samotnie uzdrowić świata z wszystkich jego problemów. Nawet jeśliby nie wiem jak się starał.
Ona pochyliła się nad tym, w czym dostrzegała największy dramat ludzkości – na problem odrzucenia, nazwany przez nią biedą odrzucenia.
„Głodni, nadzy, bezdomni, sparaliżowani, ślepi, trędowaci, wszyscy ci ludzie w całym społeczeństwie czują się niechciani, niekochani i zaniedbani. Ludzie ci stali się ciężarem dla wszystkich i są przez wszystkich unikani” (bł. Matka Teresa).
I to do nich wyszła z pomocą. Do brudnych, głodnych, umierających i przede wszystkim samotnych w tym cierpieniu. Dała im poczucie godności, łóżko, dach nad głową, jedzenie. Dała to, czego społeczeństwo hinduskie dać nie umie – towarzyszenie w cierpieniu