Od początku

W sumie to dość symboliczny tytuł po tak długiej nieobecności.

Ale to nie o tym.
Odszedł stary poczciwy  2023 rok. Dla wielu osób zakończył się rachunkiem zysków
i strat
. Może i żalem, że nie był taki jaki chcieliśmy, nie zrealizował tego,
co przedstawiliśmy mu zaraz na początku. Uciekł od planów, wytycznych, marzeń, które były tak mocne, że prawie pewne. Dlatego z ulgą mówimy mu „koniec”.
Nowy rozpoczął się zapewne nadzieją, że to co przyniesie będzie lepsze. Może nawet zaczął się mocnym postanowieniem, że zrobimy wszystko, żeby tak właśnie było. Może jeszcze raz zaraz na jego początku usiądziemy by utworzyć nową listę oczekiwań i spojrzymy na nią zadając sobie pytanie, dlaczego wcześniej się nie udało? W moim przypadku musiałabym przyznać się do tego, że nie wyszło, bo brakło mi cierpliwości, silnej woli. Czasem zapału a innym razem odwagi. Wiele rzeczy zawaliłam, bo mi się
po prostu odechciało.
Ta lista mogłaby być przyczynkiem do rekompensaty, do naprawienia tego, co się nie udało. Takie zadośćuczynienie swojemu zdrowiu, zaniedbanym relacjom, odpuszczonym postanowieniom. Tym złożonym nie tylko sobie… .

Czerpiąc z nadziei Nowego Roku wydaje nam się to takie oczywiste, że możemy zacząć
od nowa, po raz kolejny, z czystą kartą, niejako odcinając się od tego, co było. A tak często zapominamy lub nie wierzymy, że Bóg taką nadzieję dał nam już dawno. To nie my, ludzie to wymyśliliśmy – to On.

Stare i nowe. To takie wymowne. I tak bardzo skojarzyło mi się ze spowiedzią. Chociaż coś nie wyszło, to przecież nie znaczy to, że nie można zacząć od początku. Zawsze jest przecież nadzieja, że tym razem się uda. Wystarczy tylko zacząć zamykać to co stare we właściwej kolejności:

  • Rachunek sumienia
  • Żal za grzechy
  • Mocne postanowienie poprawy
  • Szczera spowiedź
  • Zadość uczynienie Panu Bogu i bliźniemu

 

Zaszufladkowano do kategorii krok po kroku, czyli wszystkie wpisy | Możliwość komentowania Od początku została wyłączona

Głos

O tej rozmowie chcę pamiętać. Chcę ją sobie przypominać w każdej chwili zwątpienia
i słabości, ale również w tych lepszych momentach, gdy zechcę podziękować za miłość
i wierność.

„Ona” nie umie przyjąć tego, że chcę się o nią zatroszczyć, że się martwię i chcę żeby mogła poczuć się bezpiecznie. „Ona” jest zdziwiona i wielokrotnie odrzuca to, co chcę jej dać,
bo uważa, że nie jest  warta żadnej troski, a tym bardziej miłości. Nie wierzy, że może być dla kogoś ważna. „Ona” wyciąga kolce, żeby za blisko do niej  nie podejść. „Ona”, to taki NIKT – tak się postrzega, więc dlaczego ktoś miałby widzieć w niej KOGOŚ?

Tak więc powoli, bardzo powoli tłumaczę, że jest ważna, piękna, warta wielkiej miłości
i towarzyszenia. Jest dzieckiem, więc chcę się nią zaopiekować. Bez względu na to,
jak nisko się ocenia ja wiem, że jest wartościowa, mądra, dobra, tylko strasznie poraniona. „Ona” w to nie wierzy i wykrzykuje mi prosto w twarz, że nie potrzebuje tego, że nie chce, bo rani innych, bo jest beznadziejna, głupia… . I pyta wprost: „Czy pani nie rozumie tego, że panią zranię? Dlaczego pani nie może tego pojąć?”

Resztką sił mówię jej, że pojmuję, jestem świadoma ale jestem gotowa to przyjąć.
I naprawdę wiem, że w niektórych momentach będzie mnie kopać, gryźć, obrażać.
Ale ja i tak przy niej będę, bo jest dla mnie jest ważna. Bo podjęłam decyzję, że będę się
o nią troszczyć i wspierać. I nieważne co zrobi, jak bardzo mnie zrani i ile razy mnie odrzuci, to ja i tak przy niej będę. Mówię też, że „Ona” nie ma na to wpływu, bo to moja decyzja.

Gdy mówię te słowa, równolegle słyszę Głos. Cierpnę. Mówię, a Głos mówi do mnie:
„Widzisz? Tyle razy mówiłem Ci, że jesteś dla mnie ważna, a ty nie chcesz w to uwierzyć. Mówiłem, że nawet jeśli mnie zranisz, jeśli obrazisz, odrzucisz, to ja będę Ci wierny.
Będę wciąż na ciebie czekał, na twoje „chcę”. I nic tego nie zmieni, bo taką podjąłem decyzję. Dawno, dawno temu. Ja Bóg, podjąłem taką decyzję.”

Bóg przemówił do mnie moimi słowami. Zawalczył z moimi słabościami. Posłużył się tym dzieckiem, by pokazać mi moje „nie zasługuję”. Przypomniał mi, że On słowa nie zmienia
i nieprzerwanie trwa w cierpliwej i przebaczającej miłości.
Dziś, kiedy piszę te słowa, to wiem, że tu i teraz, ale też wczoraj i jutro – wciąż trwa.

Zaszufladkowano do kategorii krok po kroku, czyli wszystkie wpisy | Możliwość komentowania Głos została wyłączona

Jak ty to wytrzymujesz?

Stałam przy ladzie w barze. Stałam i usilnie starałam się nie być tam gdzie byłam,
bo za moimi plecami płynęły w świat wulgaryzmy prawie niemącone innymi słowami.  Trudno się słuchało i choć kusi mnie ogromnie, to nie przytoczę nawet odrobiny 'kwiecistych” porównań, bo… bo nie. Po prostu nie chcę. A kto chce, niech bierze na wiarę to, że było ich dużo. O wiele za dużo. Moje uszy bolały, serce krwawiło a dusza płakała.
Ale jakoś dotrwałam do końca. Lecz wcześniej przypomniałam sobie, że mam Anioła Stróża, więc zawołałam „ratuj!” właśnie po to, żebym wytrwała, bo już, już, już miałam ochotę odwrócić się i być niemiłą. Chyba mi pomógł, bo jednak niemiłą nie byłam. Pomyślałam tylko – biedny jesteś Aniele Boży stróżu tego pana. Musisz słuchać tego codziennie, niezmiennie – słowa jak szpile, kłujące i bolesne. Jak ty to wytrzymujesz?

Zaszufladkowano do kategorii krok po kroku, czyli wszystkie wpisy | Możliwość komentowania Jak ty to wytrzymujesz? została wyłączona

Powody do wdzięczności

Prowadziłam z dziećmi zajęcia. Tematem była wdzięczność. Wszyscy siedzieliśmy przy jednym stole i robiliśmy ozdobne kartki, które mieliśmy później wysłać do naszych dobroczyńców. Przy okazji prowadziłam z dzieciakami rozmowę na temat tego, czym jest wdzięczność i dlaczego warto o niej pamiętać. Oczywiście nie obyło się bez pytań o to, komu i za co możemy podziękować. I tu dzieciaki stanęły na wysokości zadania.
Świetnie poradziły sobie z wyszukiwaniem osób i powodów dla których są im wdzięczne. Mnie też się coś dostało 🙂 .
W tym klimacie spokojnie upływających minut poczułam, że chcę jeszcze o coś zapytać.
O to, za co mogłyby podziękować swoim rodzicom. To trudne pytanie, bo ich sytuacje rodzinne są trudne. Czasem na tyle trudne, że sama się dziwię, jak to dźwigają.
I dowiedziałam się…, że dziewczynka jest wdzięczna za to, że rodzice się nimi (rodzeństwem) opiekują, kupują im różne rzeczy, że się o nich martwią, kiedy chorują. Potok wdzięczności wylewał się z dziesięcioletnich ust. Ust, które mówiły o tym, czego
by chciały. O marzeniach, bo rodziców już od dawna nie ma. Nie pamiętają, nie dzwonią, nie odwiedzają, nie kupują prezentów i nie troszczą się o zdrowie, kiedy ono podupada.
Przez moment byłam jak skamieniała. Byłam przygotowana na to, że nie będzie łatwo.
W głowie miałam scenariusz na tę rozmowę, ale nie było w nim takiego zwrotu akcji.
Nie wiedziałam, że wyparcie tak bardzo splecie się z marzeniami w rzeczywistości, którą
ja przecież doskonale znam. Najdelikatniej jak potrafiłam przerwałam ten sen i pozwoliłam dziecku powrócić do prawdy. I powoli razem zaczęłyśmy szukać prawdziwych powodów
do bycia wdzięcznym. Bo one są. A dlaczego ich szukam prowadząc takie rozmowy? Dlatego, że wdzięczność pomaga odkryć, że nie wszystko w życiu przegrane. Że to życie
nie jest najgorsze, usłane tylko smutkiem i łzami. Pomaga też zaakceptować siebie poprzez spojrzenie na rodzinę (nawet tę nieobecną) w trochę przychylniejszy sposób, pozwala wybaczyć. I jest to bardzo potrzebne, dlatego że bardzo często logika dziecka opiera się
na prostym myśleniu: skoro oni (rodzice) są źli, to ja (ich dziecko) też jestem niewiele wart, warta. A moje dzieci niestety spotykają wielu „życzliwych”, którzy to błędne myślenie wzmacniają.


Każde dziecko ma korzenie. Nie można mu ich zabrać, bo dopiero wtedy poczuje się nikim. Można natomiast pomóc mu poznać trochę jaśniejszą stronę życia. A wierzę, że w każdym z nas, w każdej z rodzin ona jest. Nawet jeśli jest malutka. I staram się pamiętać i dzieciom to pokazać, że z korzeni, które właściwie pielęgnujemy może wyrosnąć i wzbić się w górę nowa piękna roślina.

* Zdjęcia Pixabay

Zaszufladkowano do kategorii krok po kroku, czyli wszystkie wpisy | Możliwość komentowania Powody do wdzięczności została wyłączona

Skąd ja się taka wzięłam?

Lubię przyglądać się sobie. Nie w lustrze, ale w odbiciu swoich zachowań. Przyglądać się swoim preferencjom, poglądom na życie i wyborom. Analizuję, skąd się biorą, dlaczego myślę tak, a nie inaczej i czym może to być uwarunkowane. Oczywiście osadzam to
w kontekście wychowania, tego w czym wzrastałam, co dali mi i czego nauczyli najbliżsi
ale również w swoich własnych życiowych doświadczeniach. I czasem zastanawiam się, dlaczego myślę właśnie w taki a nie inny sposób?

Często, bardzo często zdarzało (zdarza) mi się bronić czyichś zachowań, postaw mimo,
że dla innych są one powodem do krytyki. I mimo, że widzę w tej krytyce też prawdę,
to prawie zawsze doszukuję się drugiego dna, powodów czyjegoś postępowania, tłumaczę krytykowaną lub oskarżaną osobę przed sobą i przed innymi. Może byłabym niezłym obrońcą? To tak trochę żartem. Ale sama często mocno się głowię, dlaczego tak?
Skąd mi się to bierze?
Od zawsze też miałam jednoznaczne zdanie na temat kary śmierci. Nigdy nie przekonał mnie nikt, że jakiekolwiek przestępstwo zasługuje na tak radykalny krok. Skąd we mnie taka siła przekonania? Ja przecież często nie umiem podjąć decyzji, które buty, czy bluzkę chcę kupić.
Wiara – czy ona tak ugruntowała moje myślenie? Dziś mogłabym powiedzieć, że zapewne tak. Ale w ostatnich dniach odkryłam coś jeszcze. Przypomniałam sobie film, który oglądałam jako nastolatka. To było wiele lat temu i na wiele kolejnych lat o nim zapomniałam. Aż tu nagle wrócił w moich wspomnieniach – „12 angry men” (1957). Genialny film, którego reżyserem jest Sidney Lumet. Każdemu, kto nie oglądał szczerze polecam.
Nie zdradzając szczegółów powiem tylko, że to historia ławy przysięgłych stających
w obliczu zadecydowania o losie młodego chłopca, oskarżonego o zabójstwo ojca.
Winny, czy niewinny? Oto jest pytanie.
Ten dramat sądowy odcisnął na mnie takie piętno, że pamiętałam jego treść niemal ze szczegółami, choć minęło tyle lat. Wiem, bo kilka dni temu to zweryfikowałam, oglądając ponownie. I właśnie po kolejnym „dołączeniu” do ławy przysięgłych zrozumiałam, jak wielki wpływ na mnie miała opowiedziana w filmie historia.
Tak, wszystko co wokoło nas kształtuje to, co w nas. To ważne. Nawet bardzo ważne,
bo wychowując dzieci musimy mieć świadomość ile czynników ma na nie wpływ. Ile dobra, ale też ile zła może z nich zakiełkować po zetknięciu się z takim czy innym obrazem
(a przecież dziś obrazy wręcz atakują), by zdeterminować ich późniejsze życie i wybory.
Ktoś mógłby powiedzieć, przecież to tylko film… . Jasne, ale jednak mocno wpłynął na moje życie. I myślę, że niejeden z nas ma taki „swój” film.
Ja mam przynajmniej jeszcze jeden. Ale to już zupełnie inna historia 🙂 .

Zaszufladkowano do kategorii krok po kroku, czyli wszystkie wpisy | Możliwość komentowania Skąd ja się taka wzięłam? została wyłączona

Upomnienie to nie potępienie

„Gdy twój brat zgrzeszy przeciw tobie, idź i upomnij go w cztery oczy.
Jeśli cię usłucha, pozyskasz swego brata. Jeśli zaś nie usłucha, weź ze sobą
jeszcze jednego albo dwóch, żeby na słowie dwóch albo trzech świadków
opierała się cała sprawa. Jeśli i tych nie usłucha, donieś Kościołowi”

Spotkałam w swoim życiu dziewczynkę, której droga była dość kamienista.
Odebrana niewydolnym wychowawczo rodzicom, zamieszkała w placówce opiekuńczo-
-wychowawczej. Było w niej z tego powodu dużo buntu, który z czasem narastał.
Pojawił się alkohol, używki, papierosy. Nastolatka unikała szkoły i prezentowała postawy, które mocno odbiegały od ogólnie przyjętych norm społecznych. Zagrożenie demoralizacją było ogromne, więc postanowiono zmienić jej środowisko wychowawcze. Przeniesiono dziewczynkę do innej placówki. I tam powoli zaczęła ona zmieniać swoje postępowanie. Zaczęła regularnie uczęszczać do szkoły, poprawiła oceny, przestała palić. Skończyły się samodzielne eskapady bez zezwolenia opiekunów i powroty nad ranem, pod wpływem alkoholu. Dlaczego? Co takiego się stało, że panna zawróciła z poprzedniej drogi? Zapytałam ją o to.
Dowiedziałam się, że w nowym miejscu nareszcie poczuła, że komuś na niej zależy. Wcześniej czuła się tak, jakby jej postępowanie nikogo nie martwiło. Popełniała błędy,
o których nikt z nią nie rozmawiał. Owszem, były one piętnowane, ale na szerszym forum
i poddawane publicznej ocenie. Wytykane palcami i ośmieszane. Nikt nie poświęcał jej czasu, by z miłością i troską pomóc tych błędów unikać. Nie mogła liczyć na zrozumienie, więc zamiast upominania było potępianie.

Tak, braterskie upomnienie może przemienić się w potępienie, jeśli braknie miłości
i prawdziwej chęci pozyskania brata. Odwrócenie zaś kolejności, czy też pominięcie tego pierwszego spotkania w cztery oczy może przynieść szkodę nie tylko w relacjach, ale być przyczyną czyjegoś zagubienia.

Zaszufladkowano do kategorii krok po kroku, czyli wszystkie wpisy | Możliwość komentowania Upomnienie to nie potępienie została wyłączona

50+

Dowcipny pan doktor najpierw mnie zaskoczył, zaraz potem rozbawił. A później pomyślałam, że całkiem fajnie zaczyna się kolejna pięćdziesiątka 😀 😀 😀 .
Wchodzę w to 😀 😀 😀 !!!!

Zaszufladkowano do kategorii krok po kroku, czyli wszystkie wpisy | Możliwość komentowania 50+ została wyłączona

Moje „nic”

Zdarzyło mi się to już nie jeden raz, lecz wiele razy – gdzieś głęboko w sercu słyszałam głos, który mówił: „zrób to”. Zrób, mimo lęku, który cię ogarnia, mimo niepewności o to czy potrafisz, mimo obaw o skutek tego działania. I nie martw się o to co będzie dalej, bo i tak nie jesteś w stanie odgadnąć przyszłości. Bo przyszłość zna tylko Bóg. A On zdecydowanie może Cię zaskoczyć.

Ewangelia o cudownym rozmnożeniu chleba to opowieść o trosce, z jaką Pan Jezus patrzy
na ludzi. Tam, na pustkowiu Bóg nie tylko uzdrowił chorych, których zobaczył w tłumie,
ale również zadbał o to, żeby nikt z wielotysięcznego tłumu nie był głodny.
I nie ograniczył się do zaspokojenia pierwszego głodu, lecz nakarmił wszystkich do syta. Podobnie z chorymi – nie zmniejszył ich cierpienia i nie opatrzył ran, ale dał im coś więcej – UZDROWIENIE.

Ta opowieść, podobnie jak wszystkie inne z kart Ewangelii to cała skala przesłań.
I to od nas, od czasu i miejsca w jakim jesteśmy zależy, co w danym momencie dotrze
do naszych serc. W moim zasiała dziś coś, co trudno ująć w kilku słowach, bo sięga głęboko i powoduje, że wracam do tych wszystkich chwil, w których słyszałam wspomniany głos. Głos, który wzywał mnie do działania, stawiał przede mną zadania i który ja bardzo umiejętnie potrafiłam zagłuszyć, pominąć lub zakwestionować, wynajdując powody,
dla których mówiłam „nie”. Dlaczego? Bo przed podjęciem działania hamował mnie strach, niewiara we własne siły i przekonanie o słabości, niemocy, niezdolności. Potrafiły one pozbawić mnie nawet chęci podjęcia próby. Czasem przerażała mnie skala działania jakie miałabym podjąć i zestawienie mojej osoby z „pięcioma tysiącami samych mężczyzn”. Polegałam tylko na własnych siłach, a one w moim odczuciu były bardzo kruche.
I to był błąd, który wreszcie dostrzegłam. Zrozumiałam, że problem nie tkwi w mojej słabości, ale w tym, czy chcę na niej bazować, czy raczej zechcę oddać ją komuś,
kto wie co z nią zrobić, jak wykorzystać to, co mam. Kwestia wyboru.
Uczniowie go dokonali. Patrząc na tłumy wiedzieli, że nie są w stanie ich nakarmić.
I mogli przestraszyć się słów Jezusa „Wy dajcie im jeść”, ale nie zasłaniali się wymówkami. Przynieśli Bogu te kilka chlebów i ryb – całe swoje „nic” i pozwolili mu działać.

Dziś wiem, że właśnie tak powinnam postępować. Ja też w odpowiedzi na Boże posłanie powinnam wziąć moje „nic”, czyli każdą wątpliwość, lęk, niewiarę, bezsilność i oddać
to Jemu. On bowiem najlepiej wie jak się tym posłużyć i potrafi wielokrotnie rozmnożyć to, w co mnie już uposażył.

Zaszufladkowano do kategorii krok po kroku, czyli wszystkie wpisy | Możliwość komentowania Moje „nic” została wyłączona

Tacy sami

To był dzień I Komunii Świętej J. I uroczysty dzień dla wszystkich naszych dzieci. Dziewczynki pomogły nakryć do stołu, którego dekoracja wręcz uwodziła bielą
i delikatnym różem kwiatów. Z kuchni roznosił się po domu zapach rosołu.
Przed wyjściem niemal z każdym musiałam przedyskutować strój (bo każdy nastolatek sam najlepiej wie, jak powinien wyglądać). Ale udało się i wszyscy pomaszerowaliśmy
do kościoła z poczuciem, że godni z nas goście.
D. z aparatem na szyi dokumentował wszystko, żebyśmy mogli później powspominać
i „dooglądać” to, co być może umknęło. A z całą pewnością umknęło właśnie mi, dlatego,
że na moich kolanach prawie całą Mszę Św. pochrapywał nasz najmłodszy chłopczyk.
Była nas spora gromadka, ale chyba nie wyróżnialiśmy się w kolorowym tłumie gości. Wszak wszystkie rodziny tego dnia były duże.
I niby wszystko przebiegało pięknie – tak jak dokładnie miało być. A jednak pojawiła się rysa, która jak nóż wbiła się w moje serce i jeszcze w kilka innych serc.

Pod koniec Mszy Św. ksiądz chciał podziękować rodzicom dzieci za pomoc i udział
w przygotowaniach do uroczystości. I właściwie nawet podziękował, ale zapragnął przypomnieć im jeszcze jak ogromna jest ich rola w wychowaniu młodego pokolenia. Wychwalał dobroczynny wpływ domu i obojga rodziców, po czym padły słowa o tym,
że żadna placówka ani Dom Dziecka nigdy dobrze nie wychowa dzieci. I że takie wychowanie to już nie to… .
To nie był potrzebny komentarz. Brakło subtelności i wyczucia chwili, w której jedno
z „tych” dzieci stało przed nim w białej sukience… .
Żałuję, że ksiądz nie widział min i spojrzeń naszych dzieci. Jego słowa mocno zabolały.
I żałuję, że nie było go u nas na wspólnym świętowaniu, kiedy przy stole jedna z dziewcząt wracając do tych słów zapytała drżącym głosem:  „Czy my jesteśmy gorsi? W czym jesteśmy gorsi? Czy jesteśmy niewychowani?”.

Nie jesteście gorsi. Macie marzenia i plany jak każdy z nas. Macie swoje kłopoty i chwile zwątpienia. Często macie też za sobą historie, których nie udźwignąłby niejeden dorosły.
A mimo to potraficie z tym żyć, walczyć o siebie.  Potraficie, jak każde dziecko zaczarować świat swoim uśmiechem i skraść nasze dorosłe serca. Jesteście najlepszą wersją samych siebie. Najlepszą, jaka w danym momencie waszego życia jest możliwa.
I tylko wy wiecie ile was to kosztuje.
A ja marzę o tym, żeby nigdy żadne z was nie musiało wątpić w to, że jest wspaniałe.
I żeby żadna stygmatyzacja nie wyrządziła wam kolejnej krzywdy.

Zaszufladkowano do kategorii krok po kroku, czyli wszystkie wpisy | Możliwość komentowania Tacy sami została wyłączona

Po dwóch

Rozesłanie. To trudny moment, bo trzeba opuścić Nauczyciela i samemu zacząć nauczać.
To taki moment, kiedy trzeba zweryfikować teorię z praktyką i wprowadzić słowo w czyn.

Każdy z nas w swoim życiu stanął (bądź też stanie) wobec takiej chwili. Wtedy,
gdy opuszczaliśmy rodzinny dom, by z całym bagażem rodzicielskich nauk ruszyć
w samodzielną drogę, jednocześnie swoją postawą głosząc to, co z niego wynieśliśmy.
Czy też wtedy, gdy z dyplomem w ręku szukaliśmy wymarzonej pracy i gdy czekaliśmy,
żeby zdobytą wiedzą dzielić się, budować na niej, nieść dalej w świat to, czego nas nauczono.
Te momenty często niosły ze sobą jednocześnie radość i niepewność. Chęć działania
i pytania o to, czy podołamy, czy umiemy. Czy z podobnymi rozterkami mierzyli się apostołowie? Ci, którzy wędrując za Jezusem, mogli przysłuchiwać się Jego naukom
i czerpać z Jego mądrości w pewnym momencie usłyszeli: „Idźcie i głoście: »Bliskie
już jest królestwo niebieskie«”. Bo jesteście do tego uzdolnieni, bo dostaliście taką moc,
bo potrzeba żniwiarzy… .

Kłosy Pszenicy, Ziarna, Żniwa, Pole

W dzisiejszej Ewangelii św. Mateusz z imienia wskazuje wszystkich posłanych.
I co ciekawe, robi to łącząc ich w pary: Szymon i Andrzej, Tomasz i Mateusz, Jakub
i Tadeusz itd. („Tych dwunastu wysłał Jezus […]” – Mt 10,5). Dlaczego? Czy to przypadek? Chyba nie. Sięgając do innych ewangelistów można dostrzec podobny przekaz.

„Następnie przywołał do siebie dwunastu i zaczął rozsyłać ich po dwóch”. (Mk 6,7)
„Następnie wyznaczył Pan jeszcze innych siedemdziesięciu dwóch
i wysłał ich po dwóch przed sobą do każdego miasta i miejscowości,
dokąd sam przyjść zamierzał”. (Łk 10,1)

Wszystkich Pan posyłał po dwóch.
Rozmyślając nad tym przypomniałam sobie historię sprzed kilku dni. Poprosiłam pewnego dwunastolatka, żeby poszedł porozmawiać z kimś w ważnej dla niego sprawie. A on, pełen obaw zapytał, czy może z nim pójść kolega.
Chcąc zachęcić chłopca do samodzielności próbowałam przekonać go, że świetnie sobie poradzi. Ale równocześnie przypomniałam sobie, jak sama (będąc w podobnym wieku) wzmacniałam się towarzystwem przyjaciół. I wróciłam do chwil, gdy stałam przed drzwiami pokoju nauczycielskiego ramię w ramię z koleżanką rozdzielając role: „Ja pukam, ty pytasz”. Ramię w ramię, bo było raźniej, było odważniej i jakoś tak trudniej było uciec.
I tak też zapewne było z apostołami, czy też uczniami. Razem było łatwiej i trudniej było się zniechęcić.
Tak, Bóg doskonale wiedział jak rozesłać swoich uczniów. I nawet w takim prostym,
choć „podwójnym” geście pokazał, jak bardzo troszczy się o dobro człowieka.

Zaszufladkowano do kategorii krok po kroku, czyli wszystkie wpisy | Możliwość komentowania Po dwóch została wyłączona