Zdarzyło mi się to już nie jeden raz, lecz wiele razy – gdzieś głęboko w sercu słyszałam głos, który mówił: „zrób to”. Zrób, mimo lęku, który cię ogarnia, mimo niepewności o to czy potrafisz, mimo obaw o skutek tego działania. I nie martw się o to co będzie dalej, bo i tak nie jesteś w stanie odgadnąć przyszłości. Bo przyszłość zna tylko Bóg. A On zdecydowanie może Cię zaskoczyć.
Ewangelia o cudownym rozmnożeniu chleba to opowieść o trosce, z jaką Pan Jezus patrzy
na ludzi. Tam, na pustkowiu Bóg nie tylko uzdrowił chorych, których zobaczył w tłumie,
ale również zadbał o to, żeby nikt z wielotysięcznego tłumu nie był głodny.
I nie ograniczył się do zaspokojenia pierwszego głodu, lecz nakarmił wszystkich do syta. Podobnie z chorymi – nie zmniejszył ich cierpienia i nie opatrzył ran, ale dał im coś więcej – UZDROWIENIE.
Ta opowieść, podobnie jak wszystkie inne z kart Ewangelii to cała skala przesłań.
I to od nas, od czasu i miejsca w jakim jesteśmy zależy, co w danym momencie dotrze
do naszych serc. W moim zasiała dziś coś, co trudno ująć w kilku słowach, bo sięga głęboko i powoduje, że wracam do tych wszystkich chwil, w których słyszałam wspomniany głos. Głos, który wzywał mnie do działania, stawiał przede mną zadania i który ja bardzo umiejętnie potrafiłam zagłuszyć, pominąć lub zakwestionować, wynajdując powody,
dla których mówiłam „nie”. Dlaczego? Bo przed podjęciem działania hamował mnie strach, niewiara we własne siły i przekonanie o słabości, niemocy, niezdolności. Potrafiły one pozbawić mnie nawet chęci podjęcia próby. Czasem przerażała mnie skala działania jakie miałabym podjąć i zestawienie mojej osoby z „pięcioma tysiącami samych mężczyzn”. Polegałam tylko na własnych siłach, a one w moim odczuciu były bardzo kruche.
I to był błąd, który wreszcie dostrzegłam. Zrozumiałam, że problem nie tkwi w mojej słabości, ale w tym, czy chcę na niej bazować, czy raczej zechcę oddać ją komuś,
kto wie co z nią zrobić, jak wykorzystać to, co mam. Kwestia wyboru.
Uczniowie go dokonali. Patrząc na tłumy wiedzieli, że nie są w stanie ich nakarmić.
I mogli przestraszyć się słów Jezusa „Wy dajcie im jeść”, ale nie zasłaniali się wymówkami. Przynieśli Bogu te kilka chlebów i ryb – całe swoje „nic” i pozwolili mu działać.
Dziś wiem, że właśnie tak powinnam postępować. Ja też w odpowiedzi na Boże posłanie powinnam wziąć moje „nic”, czyli każdą wątpliwość, lęk, niewiarę, bezsilność i oddać
to Jemu. On bowiem najlepiej wie jak się tym posłużyć i potrafi wielokrotnie rozmnożyć to, w co mnie już uposażył.