Lubię przyglądać się sobie. Nie w lustrze, ale w odbiciu swoich zachowań. Przyglądać się swoim preferencjom, poglądom na życie i wyborom. Analizuję, skąd się biorą, dlaczego myślę tak, a nie inaczej i czym może to być uwarunkowane. Oczywiście osadzam to
w kontekście wychowania, tego w czym wzrastałam, co dali mi i czego nauczyli najbliżsi
ale również w swoich własnych życiowych doświadczeniach. I czasem zastanawiam się, dlaczego myślę właśnie w taki a nie inny sposób?
Często, bardzo często zdarzało (zdarza) mi się bronić czyichś zachowań, postaw mimo,
że dla innych są one powodem do krytyki. I mimo, że widzę w tej krytyce też prawdę,
to prawie zawsze doszukuję się drugiego dna, powodów czyjegoś postępowania, tłumaczę krytykowaną lub oskarżaną osobę przed sobą i przed innymi. Może byłabym niezłym obrońcą? To tak trochę żartem. Ale sama często mocno się głowię, dlaczego tak?
Skąd mi się to bierze?
Od zawsze też miałam jednoznaczne zdanie na temat kary śmierci. Nigdy nie przekonał mnie nikt, że jakiekolwiek przestępstwo zasługuje na tak radykalny krok. Skąd we mnie taka siła przekonania? Ja przecież często nie umiem podjąć decyzji, które buty, czy bluzkę chcę kupić.
Wiara – czy ona tak ugruntowała moje myślenie? Dziś mogłabym powiedzieć, że zapewne tak. Ale w ostatnich dniach odkryłam coś jeszcze. Przypomniałam sobie film, który oglądałam jako nastolatka. To było wiele lat temu i na wiele kolejnych lat o nim zapomniałam. Aż tu nagle wrócił w moich wspomnieniach – „12 angry men” (1957). Genialny film, którego reżyserem jest Sidney Lumet. Każdemu, kto nie oglądał szczerze polecam.
Nie zdradzając szczegółów powiem tylko, że to historia ławy przysięgłych stających
w obliczu zadecydowania o losie młodego chłopca, oskarżonego o zabójstwo ojca.
Winny, czy niewinny? Oto jest pytanie.
Ten dramat sądowy odcisnął na mnie takie piętno, że pamiętałam jego treść niemal ze szczegółami, choć minęło tyle lat. Wiem, bo kilka dni temu to zweryfikowałam, oglądając ponownie. I właśnie po kolejnym „dołączeniu” do ławy przysięgłych zrozumiałam, jak wielki wpływ na mnie miała opowiedziana w filmie historia.
Tak, wszystko co wokoło nas kształtuje to, co w nas. To ważne. Nawet bardzo ważne,
bo wychowując dzieci musimy mieć świadomość ile czynników ma na nie wpływ. Ile dobra, ale też ile zła może z nich zakiełkować po zetknięciu się z takim czy innym obrazem
(a przecież dziś obrazy wręcz atakują), by zdeterminować ich późniejsze życie i wybory.
Ktoś mógłby powiedzieć, przecież to tylko film… . Jasne, ale jednak mocno wpłynął na moje życie. I myślę, że niejeden z nas ma taki „swój” film.
Ja mam przynajmniej jeszcze jeden. Ale to już zupełnie inna historia 🙂 .