Przeczytałam kiedyś tekst, niestety nie pamiętam już czyjego autorstwa, którego fragment bardzo mnie poruszył. Do tego stopnia, że zapisałam go sobie w osobistym notatniku. I choć od tamtej pory minęło już sporo czasu, to wciąż do niego wracam i w pewnym sensie nie daje mi on spokoju. Dotyczył kapłanów.
„Księża w prezencie w dniu święceń otrzymali gratisowy pakiet: uzdrawianie, modlitwę wstawienniczą i wypędzanie złych duchów. Kapłański pakiet. A chłopy przez 40 lat żyją i nie odpakowują tego prezentu.”
Być może przeszłabym nad tym bardziej obojętnie, gdybym niemal w tym samym czasie nie przeczytała świadectwa ks. Marcina Mokrzyckiego. To właśnie ono:
„Trzy lata temu szedłem z Panem Jezusem do chorych. Pukam do drzwi, otwiera mi kobiecinka opierająca się na „balkoniku” i mówi: „Proszę wejść!”. A ja grzecznie, chcąc być gentlemanem mówię: „Pani przodem”. Ona wypaliła: „Oooo, nie! Pan Jezus przodem!”. Pomyślałem: „O matko, ta kobieta ma wiarę! Nie powiedziała: „Ksiądz przodem”, ale „Pan Jezus”.
Pomodliliśmy się, kobieta przyjęła komunię św. pobłogosławiłem i kiedy byłem już przy drzwiach usłyszałem: „Proszę księdza, czy ksiądz może mi pomóc?”. Na co ja grzecznie: „Słucham, droga Pani”. Ona wtedy wyciągnęła ręce do przodu (jak do robienia przysiadów) i mówi: „Proszę zobaczyć, jakie mam spuchnięte ręce. Nie mogę brać do rąk ani łyżeczki, ani szklanki… Z trudem jem, bo aż parzy w środku”. No i sobie wtedy pomyślałem: „Kobito, jak masz problem, to do lekarza!”. A ona mi przerywa: „Ale ja wierzę, że jak ksiądz położy ręce w imieniu Pana Jezusa, to będę uzdrowiona”. I tutaj czas się zatrzymał. Poczułem jakbym dostał bejsbolem w łeb.
Przypominało to ujęcie w filmach akcji (np. w Matrixie): tło się zamazuje, czas się zatrzymuje, tylko ona i ja. Stoimy naprzeciw siebie. Przez głowę leciały mi ciurkiem teksty z Biblii, jeden za drugim. O tym, jak Jezus wysyłał uczniów i mówił „uzdrawiajcie chorych”, „dałem wam władzę stąpania po wężach i skorpionach”, fragment o uzdrowieniu z Dziejów Apostolskich, gdzie Piotr mówi: „Nie mam srebra ani złota, ale to, co mam to ci daję: W Imię Jezusa Chrystusa wstań i chodź”. Nie wiedziałem, co się dzieje. I w tym momencie pomyślałem sobie – przecież ja w to nie wierzę! Natychmiast jednak przypomniało mi się, jak apostołowie modlili się „Panie przymnóż nam wiary”. Więc co?
Zamknąłem oczy i mówię w myślach: Panie przymnóż mi wiary, Panie przymnóż mi wiary, Panie przymnóż mi wiary, Panie przymnóż mi wiary, Panie przymnóż mi wiary. Otwieram oczy, a ona cały czas trzyma ręce przede mną. O, matko! Zamykam oczy i znów modlę się (tym razem jeszcze szybciej): Panie przymnóż mi wiary, Panie przymnóż mi wiary, Panie przymnóż mi wiary… Myślę… No jak długo tak można?
Otworzyłem oczy, a ona ciągle ma wyciągnięte ręce! Pomyślałem: „Dobrze, że nie ma nikogo innego w mieszkaniu, bo jakby to ktoś widział, to masakra jakaś…”. Położyłem swe ręce i zacząłem się modlić. W pewnym momencie czułem przynaglenie, by jej powiedzieć: „W Imię Jezusa Chrystusa jesteś uzdrowiona”. O nie! Co to, to nie! W życiu tego nie powiem! Modlę się dalej i przynaglenie wraca… Pierwszy raz, drugi, trzeci… Myślę: „Nikt nie słyszy, więc powiem. Najwyżej zbłaźnię się tylko przed jedną osobą”. Powiedziałem: „W Imię Jezusa Chrystusa jesteś uzdrowiona”. A ona na to: „Księżulku, dziękuję, nie boli”.
Pozostałem lekko skrzywiony i myślę, kurcze, co jest? Placebo jakieś? „Wkręciła” się kobiecina… Wyszedłem z mieszkania. Myślę: przecież Pan Jezus nie zrobi jej takiego świństwa, że jeśli kobieta z wiarą Go błaga, to nie da jej odczuć efektu placebo, by przez dwie godziny przestało ją boleć a potem ból znów miałby wrócić.
Kolejny raz zdałem sobie sprawę z tego, że nie wierzę w to, co się wydarzyło. Ale przypomniało mi się, że św. Tereska mówiła „Wierzę, bo chcę wierzyć”. No też chcę, ale jakoś tak mi dziwnie… Słyszałem kiedyś, że trzeba zrobić w takich sytuacjach krok wiary… Pomyślałem: „Co może być takim krokiem wiary? Wiem! Opowiem o tej sytuacji na niedzielnym kazaniu!”
Powiedziałem. Ludzie w kościele pootwierali usta ze zdumienia. Co ten ksiądz gada? Rozglądali się dookoła, patrzyli jeden na drugiego, szturchali… Kosmos. Spociłem się jak mops. No, Panie Jezu: masz pajaca! A niech się śmieją!
Dziwnym trafem tego kazania słuchała sąsiadka tej uzdrowionej kobietki, która domyślając się, o kogo chodzi, po kazaniu nie omieszkała sprawdzić, co się działo. Przyszła do mnie po dwóch dniach do zakrystii przynosząc mi pozdrowienia od Pani Helenki, która potwierdziła uzdrowienie, mówiła, że nadal nic ją nie boli i zaprasza mnie na kawę 🙂
Wybrałem się do niej na kawkę. Ledwo wszedłem a ona wypaliła: „Ojczulku (tak teraz będę do księdza mówiła): ale Pan Jezus jest dobry! Na prawej ręce miałam opuchliznę od trzech dni, a na lewej…. od pięciu lat! I obie zniknęły!” Wypiliśmy kawę.
Gdy przyszedłem do niej po raz kolejny na „dzień dobry” rzuciła: „Tak mnie kolana bolą. Pomodlimy się?” Myślę: „Oooo nie! Znowu?”. Ona siada i czeka. Taka krępująca sytuacja… No dobra… Modlę się i znów mam przynaglenie: „W Imię Jezusa, jesteś uzdrowiona”. Panie Jezu znowu? Odważyłem się wybąkać: „W Imię Jezusa wstań”. Wstała. „W Imię Jezusa usiądź”. Usiadła. „W Imię Jezusa wstań”. Wstała… Znów uzdrowienie.
Jak nadchodził dzień pójścia do chorych, miałem już „schizę”. Matko, co pani Helenka znowu wymyśli? Ta kobieta ma wiarę. Jest uboga – anawim. A Bóg przez nią otworzył mnie na charyzmat uzdrawiania.
Cóż, najpierw pojawił się uśmiech, później zaduma, a na koniec popularne zapytanie: I co, da się? Da się. Trzeba tylko chcieć i przede wszystkim wierzyć.
Oczywiście ta wiara powinna być w każdym z nas, ale mam chyba trochę żalu do samych kapłanów za to, że tak rzadko korzystają ze wspomnianego na początku „pakietu”. Nawet błogosławieństwo stało się „narzędziem” stosowanym na specjalne okazje. Owszem, w kościele, na zakończenie mszy, podczas nabożeństw ale nie w codzienności dnia. A tak wiele przecież ono może.
Znam osobiście pewną siostrę zakonną, która prosi o błogosławieństwo niemal każdego napotkanego na swej drodze księdza. I nie tylko dla siebie. Prosi o błogosławieństwo dla innych. Zawsze żartobliwie i z uśmiechem powtarza, że to przecież obowiązek. Taki dostali dar, taką moc, więc pędzi do nich lub za nimi ze słowami „Padre, błogosławieństwo!”. Jest silną kobietą, choć po ludzku można byłoby powiedzieć, że bardzo słabą. Może to właśnie te liczne błogosławieństwa, które wyprasza w codziennym życiu pomagają jej trwać i służyć innym.
A może po prostu tak trzeba – poprosić i tym samym pomóc kapłanom otworzyć się na charyzmaty? I może właśnie wtedy rozpakują ten swój „pakiet startowy” 🙂
Aktualizacja:
I jeszcze słów kilka od Katarzyny Emmerich, niemieckiej zakonnicy, stygmatyczki, mistyczki:
„Miałam też liczne wizje odnoszące się do kładzenia rąk, do skuteczności błogosławieństwa i do działania ręki na rzeczy oddalone, a to wszystko objaśniono mi na przykładzie łaski Elizeusza, oznaczającej rękę. Dlaczego dzisiejsi kapłani tak rzadko leczą i błogosławią?”
Obudziłem się w środku nocy i od razu na „blog” :-). Żartuję, bo zaraz zasnę, mam na to sposoby – herbatka z melisy :-). Ok. bo żartuję :-), ale nie będzie żartów, ponieważ sprawa jest poważna. Nie zaprzeczam, że księża mogą się modlić o uzdrowienie, ale trzeba niezwykłego rozsądku z ich strony, bo wiadomo, że ów charyzmat jest źle wykorzystywany i nadużywany. Dam tylko jeden przykład a więc słynny x. Baschobora. Dla mnie ten kapłan nie jest prawdziwym charyzmatykiem albo inaczej charyzmatykiem ale źle używającym tego charyzmatu. Po prostu robi hurtowe „zloty” a na nich swoiste „seanse uzdrowicielskie”, co nie jest dobre, bo może mieć poważne konsekwencje nie tylko duchowe ale właśnie zdrowotne a to już nie jest zabawa. Wiadomo przecież, że nie można kontrolować ludzi i ktoś po takich „modlitwach wstawienniczych” może odstawić zalecane leki a to już nie są żarty (wiadomo o co chodzi – różne komplikacje). Ponadto, gdyby o. Baschobora był prawdziwym charyzmatykiem to wykonywał by swoją posługę za darmo lub za przysłowiowy „wdowi grosz” a wiemy, że tak nie jest. Ok. już widzę „contrę” do tego – „utrzymuje w swoim kraju sierocińce”. To ja też „contrę” – na pewno tak robi ? Proszę sobie znaleźć zdjęcia z tego jego sierocińca – powiem mocno „smród, bród i ubóstwo” a więc co się dzieje z pieniędzmi, które o. Baschobora zbiera i to w dużych ilościach tu i ówdzie ? Uważam osobiście, że je „defrałduje” a więc wykorzystuje „charyzmaty uzdrawiania” dla swoich niecnych celów. No i co ? No nikt tego nie zauważa, bo „ojczulek” robi swoje „happeningi charyzmatyczne” a na nich wywołuje zbiorowe euforie a więc „usypia ludzi”. Ok dość, bo wiem, że ktoś się oburzy, ale ja powiem, że mam do tego prawo, bo osobiście uważam, że o. Baszobora wykorzystuje te biedne sieroty z Afryki a to „woła o pomstę do nieba”. I będę o to „pomstował” bo to jest jawna niesprawiedliwość a wręcz podłość.
Dość, przepraszam, że piszę to na Twoim blogu, ale tak mi się to jakoś ułożyło.
Pozdrawiam – misjonarz Janusz.
Szczęść Boże.prosze ksiedza to uzdrawia Jezus a nie o Bashobora.i w tym momencie skrytykował ksiadz samego Jezusa.a jeśli ksiadz uważa ze są to histerię zbiorowe to dlaczego np na imprezach typu mecze ,koncerty itp ludzie nie zostają uzdrawiani.?przeciez tam te zbiorowe histerię i halucynacje sięgają zenitu.a jeśli chodzi o kwestie finansowe to myśle ze niejeden ksiadz mógłby sie uderzyc w piersi,!!!!!!myśle ze kieruje księdzem zazdrość a to jest grzech innym łaski Bożej zazdrościć.
A swoją droga to zaczynam powatpiewac czy misjonarze Janusz to prawdziwy ksiadz czy kryje sie za tym ktoś inny.bo zły to ptak co swoje gniazdo kala.
Droga Pani Aniu człowiek który podpisał sie jako misjonarz z pewnoscia nim nie jest poniewaz nie potrafi rozeznać duchowo . Tak sie składa ze byłem na kilku spotkaniach z ojcem Johnem Bashobora i oglądnąlem wiele wiele spotkan na internecie które prowadził .
Z pełna odpowiedzialnoscia moge powiedziec że to wspólczesny swięty , i jezeli do końca bedzie szedł tak wspaniale obrana droga Pan Bóg da mu miejsce blisko Swego Tronu . To wspaniała świetlista dusza ukształtowana przez lata wiernej współpracy z Bogiem .
Ojciec Bashobora załozył sierociniec w którym obecnie znajduje schronienie 10000 osieroconych dzieci . Załozył równiez szpital w Ugandzie . Takie dzieła kosztuja ale Bóg daje nam obietnicę . „” Nie troszczcie się zbytnio i nie pytajcie: Co będziemy jeść? Co będziemy pić? Czym będziemy się przyodziewać?… Przecież Ojciec wasz niebieski wie, że tego wszystkiego potrzebujecie. Starajcie się naprzód o królestwo Boga i o Jego sprawiedliwość, a to wszystko będzie wam dodane” (Mt 6, 31-33).
Kto ma te dziela utrzymac , kto ma tym sierotom pomóc jak nie my bracia w wierze , te sieroty to moj brat i siostra .My jestesmy Kosciołem czyli ciałem Chrystusa
Łk 16,9: Ja też wam powiadam: Pozyskujcie sobie przyjaciół niegodziwą mamoną, aby gdy wszystko się skończy, przyjęto was do wiecznych przybytków.””
Ci którzy daja ofiary znaja Boze obietnice za pomoc biednym sierotom .
Te biedne 10000 dzieci modli sie do Boga aby przez rece ojca Bashobory Bóg odbierał nasze choroby ,bóle ,cierpienia i Bóg wysłuchuje czyste dzieciece seca . To dzieki tym małym wstawiennikom Bóg tak potęznie działa na spotkaniach z ojcem Bashoborą .
Nawet prorocy widzieli jego posługe w Polsce . „” Czarnoskórzy kapłani beda nauczali w Polsce „” Czy nie jest to proroctwo wypełnione na naszych oczach , czy ojciec Bashobora nie prowadzi co roku '” Rekolekcji Narodowych ” . to najwieksze spotkanie chrzescijanskie jakie ma miejsce w naszym kraju .
Wiele by mozna pisac o tym wspanialym pełnym pokory i Ducha św . kapłanie . Nich Bóg błogosławi jego i jego dzieła . Amen .
Przecież tego bloga pisze kobieta.
Znam wielu księży którzy podchodzą do swoich obowiązków rutynowo.