Znak

Byłam uczestnikiem turnusu rehabilitacyjnego. Dwadzieścia cztery dni spędzone w gronie zupełnie przypadkowych osób. Każda z nich inna, z różnym bagażem doświadczeń, upodobań, przyzwyczajeń i poglądów na życie. Taki polski mishmash. Doskonałe pole do obserwacji ludzkich zachowań. Skorzystałam z tego i z upodobaniem śledziłam jak powoli wszyscy razem i każdy z osobna odkrywamy karty. Doprawdy ciekawe, jak jesteśmy nieprawdziwi w naszych zachowaniach….
Ale właściwie nie o tym chciałam napisać. Chciałam natomiast podzielić się obserwacją poczynioną w węższym gronie – towarzyszy moich śniadań, obiadów i kolacji. Skład mieszany, czterech mężczyzn i cztery kobiety. W tym siostra zakonna. Początkowo milcząca i jakby nieobecna. Z czasem okazała się osobą otwartą i niezwykle sympatyczną. Każdy posiłek rozpoczynała od znaku krzyża i krótkiej, cichej modlitwy. Tak samo kończyła. Jej zachowanie było oczywistym świadectwem, ale jakoś poruszyło mnie to, że była w tym sama.
Muszę tu uderzyć się w pierś. Nie umiem wytłumaczyć samej sobie, dlaczego nie umiałam postąpić tak samo. Wstyd mi. Ale z czasem zaczęło coś pękać. Nie tylko we mnie. Postawa Siostry, jej świadectwo dodały nam odwagi. Najpierw ukradkiem, potem coraz śmielej zaczęliśmy do niej dołączać. Śmielsze stawało się też codzienne poranne „Szczęść Boże”.
Dziwne, ale przypominając sobie to wszystko myślę także o pierwszych chrześcijanach, którzy z lęku przez prześladowaniami nie ujawniali się światu, a jedynie ukradkiem kreślili na piasku znak ryby.
Dzisiaj nie musimy się bać, a mimo to czekamy na znak. W jakimś nieuzasadnionym lęku boimy się ujawnić z naszymi poglądami i wiarą. Ot, taka smutna refleksja.

Ten wpis został opublikowany w kategorii krok po kroku, czyli wszystkie wpisy. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.