Pamiętam, nie tak dawno pewna kobieta nazwała mnie głupią idiotką. Dlaczego?
Nie wiem. Nic jej nie zawiniłam. Chyba po prostu pojawiłam się na jej drodze w niewłaściwym momencie. Wtedy, kiedy jej złość, frustracja osiągnęły taki poziom, że trzeba było to na kimś wyładować. I wyładowała.
Nie ukrywam, że jej słowa bardzo mnie zabolały, wręcz zraniły. Szłam ulicą i powtarzałam w myślach: „tylko się tym nie przejmuj, nie warto”. Ale było mi przykro i prosiłam: „Boże, nie stawiaj więcej takich osób na mojej drodze, bo odbierają mi siłę”.
Aż przyszedł dzień, kiedy dziękując w modlitwie za wszystko co się wydarzyło, moje myśli podpowiedziały mi, żeby podziękować za tych którzy mnie skrzywdzili, zranili uczynkiem, czy też słowem, jak ta pani. Po ludzku (czytaj: po mojemu) myśl zupełnie absurdalna. Bo jak to, za co niby mam dziękować – za to, że przez takich ludzi kulę się w sobie, czuję w środku ból, płaczę? Nie, nie za to.
Otrzymałam wyjaśnienie i zrozumiałam. Mam dziękować za to, że może dzięki temu, że czyjaś złość skupiła się na mnie udało się ochronić kogoś innego? Może emocje opadły i jakieś dziecko nie zostało uderzone, nie padły słowa, które mogłyby kogoś zranionego zranić jeszcze bardziej, nie stała się krzywda, którą trudno byłoby naprawić?
Tak, chcę podziękować za to, że posyłasz mnie tam gdzie trzeba – zapewne zawsze we właściwym momencie.