Abonent chwilowo niedostępny

Nie mogę przestać myśleć o księdzu Janie. Nie znałam Go, choć czuję się tak jakbym znała. Nigdy z nim nie rozmawiałam, a powiedział mi tak wiele….
Szedł drogą, którą ja sama chciałabym iść i dbał o rzeczy, które dla mnie są niezwykle ważne. Był mi niezwykle bliski przez to, w jaki sposób traktował ludzi. Tych, którzy myśleli inaczej, ludzi wierzących i niewierzących, i tych, którzy byli inni w sposób fizyczny – słabych, schorowanych, być może dla niektórych nieładnych. Może niegrzecznych
i złośliwych, a może nieporadnych i nieestetycznych. Innych, bo choroba powoduje
w nas zmiany, raczej nie takie, jakich moglibyśmy sobie życzyć.
On kochał ludzi takimi, jacy byli i walczył o to, żeby sami do końca mogli kochać siebie. Walczył, żeby nigdy nie poczuli się gorsi, odarci z godności. Pomagał im oswoić śmierć, pogodzić z nieuchronnym, z samym sobą, z Bogiem. Otaczał ludzi szacunkiem, atencją, poważaniem. To jest dla mnie sedno jego wielkości. I kiedy odszedł uderzyła mnie szczególnie jedna rzecz – właśnie szacunek dla jego osoby. Zauważalny we wszystkich komentarzach, rozmowach jemu poświęconych i w każdym wpisie pod informacją
o śmierci księdza. Swoim odejściem poruszył wierzących i niewierzących, połączył skłóconych i uciszył szemrzący potok ludzkiej nienawiści wysyłanej w kierunku drugiego człowieka. Ksiądz Jan na moment połączył ludzi w milczącym szacunku dla jego przedwczesnej śmierci a nade wszystko dla jego niesamowitej pracy na rzecz słabych
i chorych.

Dziś, kiedy właśnie minęła jedenasta rocznica śmierci Jana Pawła II uświadamiam sobie, że ostatni raz z takim szacunkiem i żalem po śmierci zetknęłam się właśnie wtedy, kiedy umierał nasz papież. Od tego czasu nikt swoim odejściem tak bardzo nas nie pojednał, nie wyciszył i nie pokazał, że w gruncie rzeczy patrzymy w tym samym kierunku i cenimy
te same wartości. Dziękuję księże Janie i za tę naukę. Tę, która pokazuje, jaki efekt daje postawa szacunku wobec drugiego człowieka. Wobec innego i niekoniecznie takiego, jakim chcielibyśmy go widzieć.

Dlaczego na początku napisałam, że chciałabym iść taką samą drogą? Niezwykle cenię ludzi starszych i od kiedy pamiętam, moim marzeniem było poprowadzenie czegoś,
co niezbyt ładnie nazywamy domem starców, czasem domem spokojnej starości, pogodnej jesieni. Zawsze chciałam stworzyć coś, co byłoby dla samotnych starszych osób domem.
Po prostu domem, w którym mogliby żyć właśnie godnie. Z poczuciem bezpieczeństwa
i pewnością, że nikt ich nie pozostawi samych sobie, że nie będą musieli martwić się o jutro, leki, jedzenie. I nie będą musieli spędzać każdego dnia oparci o parapet okna, które jest ich jedynym łącznikiem ze światem. Tak, często jedynym. Zapamiętałam taki obrazek
z czasów, kiedy dojeżdżałam do liceum. Naprzeciw przystanku, z którego codziennie jeździłam do szkoły była stara kamienica. I niemal codziennie w jednym z jej okien widziałam pewną starszą panią, która patrzyła na świat z wysokości drugiego piętra.
Może to tylko moja wybujała wyobraźnia, ale miałam w sobie taką myśl, że jest to dla niej jedyny sposób zaradzenia samotności. Jedyny kontakt ze światem, bo schody, bo starość, bo słabość, bo niemoc…. Widywałam ją w różnych porach dnia i zawsze myślałam o tym,
że samotność „to taka straszna trwoga…”, jak śpiewał Ryszard Riedel z zespołu Dżem.
A później były inne zapamiętane przeze mnie starsze osoby, jak choćby urocza babunia, która zamieniała u mnie pieniądze „na stare”.  Ileż ciepła dawała mi swoim uśmiechem
i jak bardzo dziękowała za zwyczajne dla mnie oznaki sympatii i wsparcia wobec jej osoby. Chyba nigdy nie zapomnę, jak głaskała moją rękę mówiąc: „pani…, jaka pani dobra”.
Inne historie, inne troski, inne rodzaje samotności. Ale wciąż na nowo spotykane na moich drogach.

Tak, zawsze lubiłam ludzi starszych i widziałam, że mam w sobie cierpliwość do ich powtarzanych wielokrotnie historii, do ich potrzeby mówienia, do nienarzucającej się
chęci zatrzymania mnie na jedną chwilę dłużej. Lubię zasłuchać się w opowiadane życiowe mądrości mocno dojrzałych i doświadczonych osób. Szukam w nich ich młodości, wspomnień. Szukam ludzi, którymi byli i lubię dawać im swój czas. Wdzięczność, jaką okazują, uśmiech, ich radość, często tylko chwilowa to jest to, z czego czerpię niewiarygodnie dużo. Dając im swój czas dostaję o wiele, wiele więcej.
Tak, ksiądz Jan niewątpliwie wiedział, gdzie odnaleźć radość i siłę. Paradoksalnie tam, gdzie inni jej w ogóle nie zauważają. Chciałabym tak jak on. Przyznaję, że w tej kwestii
jest dla mnie wielkim Autorytetem.
Mam też marzenie związane z moją kochaną babcią. Wiem, że ona chce już odejść. Wiem też, że ja tego nie chcę, ale obiecałam sobie, że kiedy to nastąpi, nie będzie we mnie żalu. Będzie smutek, będzie tęsknota, bo po prostu ją kocham. Ale muszę pozwolić jej odejść tak, jak uczył ksiądz Jan. Muszę dać jej zgodę i nie zatrzymywać na siłę po to, żeby ona
w godzinę śmierci mogła być spokojna i nie musiała martwić się o moją rozpacz.
A marzenie – chciałabym być wtedy przy niej i trzymać ją za rękę. Boję się tego momentu, ale chcę, żeby ona się nie bała. I żeby nie była wtedy sama.
Czy będę wtedy płakała? Będę. Będę płakała nad sobą. Nad tym, że jej przez pewien czas nie zobaczę, że nie będę mogła do niej przyjechać, przytulić, posłuchać. I że nie odbierze ode mnie telefonu.
Tak, to będzie bardzo trudne. Ale mam świadomość tego (może bardziej nadzieję wynikającą z wiary), że abonent będzie niedostępny tylko chwilowo. Mam nadzieję na późniejsze spotkanie. Z nią, z moją córeczką, z księdzem Janem i z wszystkimi, którzy odeszli i odejdą jeszcze przede mną.
Mam też nadzieję, że znajdę sposób i odwagę, żeby podjąć wyzwanie podobne do tego, jakiego podjął się ksiądz Jan.

*****

Miłosierdzie – ostatnie słowo wypowiedziane przez księdza Jana.
Rok miłosierdzia, niedziela miłosierdzia – miłosierdzie dla mnie.
A może moje wobec innych?

Ten wpis został opublikowany w kategorii krok po kroku, czyli wszystkie wpisy. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.