Wczoraj dość ostro wykłóciłam się z Panem Bogiem. Nie w błahej sprawie, o nie. To jest sprawa życia i śmierci. To jest walka o zdrowie. Bardzo długa zresztą walka.
A było to tak. Choruje mój kolega. Ciągnie się to już ponad dwa lata i nie jest mu łatwo,
bo choroba do lekkich nie należy. Wręcz można by powiedzieć, że jest śmiercionośna.
Ale to takie spekulacje świata medycyny. My, tzn. przyjaciele wzięliśmy się do pracy. Otoczyliśmy kolegę modlitwą i próbujemy wierzyć, że zagramy lekarzom na nosie. Dlaczego napisałam, że próbujemy? Ano, dlatego, że różne głosy i różne osoby chcą nam
tę wiarę odebrać.
Gdzie jestem ja w tej wierze? Była we mnie nadzieja – duża i dla innych może niezrozumiała, ale czułam, że M. wygra z chorobą. Nie sam, bo po ludzku do tego podchodząc, z czasem tracił siły do walki, ale z pomocą Kogoś, kto kocha go najbardziej. Umocniło mnie w tym przekonaniu zdarzenie z grudnia ubiegłego roku, kiedy to na mszy św. o uzdrowienie padły słowa skierowane do M. – będzie zdrowy. I tu znów nie było łatwo, bo stan zdrowia nie poprawił się na tyle, żeby skakać z radości. Niestety. Ale moja wiara umocniła się do tego stopnia, że powtarzałam już z mocą, że choroby nie ma, że powrót do całkowitego zdrowia jest kwestią czasu.
Do wczoraj, bo właśnie wczoraj dopadł mnie mój osobisty kryzys. Dlaczego?
Bo uwierzyłam słowom człowieka a zapomniałam o obietnicy Boga. Uwierzyłam, że jest gorzej.
I wtedy właśnie pokłóciłam się w Panem Bogiem. Mocno. Powiedziałam, że nie taka była obietnica, że nie zgadzam się na tę chorobę, że to Jego syn i musi mu pomóc. Nie prosiłam – wymagałam. Naprawdę, to nie poznawałam samej siebie. Tyle było we mnie buntu, mocnych słów, tupania nogą i niezgody na inny scenariusz niż ten, który założyłam, że dziś jednak trochę się tego wstydzę…
Ale przecież skoro Bóg obiecał, to dotrzyma słowa prawda?
I teraz coś dla wątpiących, czyli dla mnie – dla tej tupiącej nogą buntowniczki: Łk 7,1-10.
Kiedy dzisiaj rano przeczytałam słowa z Ewangelii św. Łukasza zrozumiałam, że wiara jest potęgą, której nie można przecenić. To setnik dał mi przykład tej wiary. Właśnie on – człowiek, który wyszedł na spotkanie Pana, żeby prosić o zdrowie i życie dla swego sługi jest dla mnie wzorem, może dziś niedoścignionym, ale chcę tak jak on. I złapałam się tej myśli, że to moja wiara może uzdrowić. To moja wiara może wyjść na spotkanie Pana, żeby ratować tych, którzy są zbyt słabi.
„Nie trudź się Panie! Nie jestem godzien, abyś przyszedł do mojego domu […]
Ale powiedz tylko słowo, a już odzyska zdrowie mój sługa”.
Ale powiedz tylko słowo, a odzyska zdrowie mój kolega. Bóg te słowa już powiedział.
Obietnica Boga jest gwarancją.
Słyszałem kiedyś uroczą opowieść. Jakaś kobieta, bardzo biedna i wychowująca kilkoro dzieci dostała długo wyczekiwaną pracę. Niestety zachorowała w wyniku czego jej ręka została sparaliżowana. Poszła na Mszę św. o uzdrowienie mówiąc wcześniej Bogu: albo mnie uzdrowisz i będę przychodziła do kościoła, albo nie i wtedy wychodzę. Niestety Msza się skończyła, a ręka dalej była nie władna. Wściekła wyszła z kościoła, ale kiedy przechodziła pod rusztowaniem jakiegoś remontowanego domu, to zawaliło się na nią. Jeszcze bardziej wściekła zaczęła wygrażać niebu zaciśniętą pięścią i wypominać Bogu, że nie dość, że jej nie uzdrowił, to jeszcze to rusztowanie. Kiedy tak zapamiętale wygrażała w pewnej chwili zorientowała się, że robi to właśnie ową jeszcze przed chwilą, sparaliżowaną ręką.
Otóż to, często właśnie tak reagujemy 🙂 Ale przyznaję, moja kłótnia z Panem Bogiem samą mnie zaskoczyła. Nie wiedziałam, że tak potrafię 😉