Bardzo trudno mi znaleźć słowa, którymi chciałabym opisać to, co się wydarzyło.
Nie dziś i nie wczoraj, ale kilka miesięcy temu. Dawno, to prawda, jednak to wciąż we mnie rezonuje. I uzmysławia mi po raz kolejny, że rzeczy rzadko kiedy są takie, na jakie wyglądają na pierwszy rzut oka i naprawdę nie wolno nam być sędziami, choć tak łatwo ustawić się na tej pozycji.
Sto złotych schowane było w portfelu pewnego chłopca, który nie miał powodów podejrzewać, że mogą stamtąd zniknąć. A jednak zniknęły. Dość łatwo udało się ustalić okoliczności zajścia i sprawcę kradzieży. Właściwie sprawców. Chociaż nie byli złapani na gorącym uczynku i nikt nie przedstawił im dowodów, to jednak przyznali się bez zbędnych ceregieli. Potwierdzili, że wzięli pieniądze ale do kradzieży nie chcieli się przyznać. Niedorzeczne? Być może, ale wyjaśnienie za moment.
Oczywiście już po chwili dostali ostrą reprymendę i musieli wysłuchać „kazania” z którego mocnych słów dowiedzieli się dlaczego tak nie można, jakie są konsekwencje i że ma się
to więcej nie powtórzyć. Milczeli, choć z tego kazania zrobiło się kilka kazań, bo każdy
z opiekunów chciał sumiennie wypełnić swą wychowawczą misję.
Mnie jednak coś w tej historii mocno uwierało. I chociaż w pierwszym odruchu również chciałam być przede wszystkim sędzią i moralizatorem, to jakiś wewnętrzny głos podszepnął mi, żebym spróbowała inaczej.
Dwie pary ciemnych oczu przez dłuższą chwilę wpatrywały się we mnie w całkowitym milczeniu, gdy najspokojniejszym głosem na jaki było mnie stać zapytałam, dlaczego?
Co się stało, że tak postąpili?
I udało się dotrzeć do głębokiego dna tej historii.
Dzieci (sześć i dziewięć lat) bardzo tęskniły za mamą, od której zostały zabrane z dość ważnych powodów. Podczas niezbyt częstych wizyt mama mówiła im, że nie może przyjeżdżać systematycznie, bo nie ma pieniędzy. A one tak czekały… . Postanowiły więc postarać się o brakujące fundusze i dać je mamie, żeby mogła ich odwiedzić, żeby znowu, choć przez chwilę mogli być razem. A kolega? Jemu pieniądze nie były przecież potrzebne tak bardzo jak mamie.
Nie wiedziałam co powiedzieć, bo w głębi duszy próbowałam odgadnąć, jak wielki był ból, który rozsadzał serca tych dzieciaczków. Nieraz widziałam ich łzy i słyszałam jak mówiły
o tęsknocie, w tych kilku słowach, które umiały powiedzieć. A przecież słowa nie oddawały tego, co widać było w oczach – dramatu bezsilnego, pokrzywdzonego i niewiele rozumiejącego dziecka… . Nie chciałam pogłębiać tego cierpienia. I szczerze przyznam,
że nie pamiętam co w konsekwencji powiedziałam. Jednak wspomnienie tamtej sytuacji wciąż pozostaje żywe i nadal widzę te wielkie smutne oczy, i słyszę niezbyt wyraźnie wypowiedziane: „dla mamy, żeby przyjechała”.
Dla nich to nie była kradzież, to była największa potrzeba.
Nie zawsze WYKONAWCA czynu jest jednocześnie WINOWAJCĄ. Dobry i ważny wpis.
Pozdrawiam.