Dziś, czytając początkowe wersy Ewangelii Świętego Jana, mimowolnie zatrzymałam się nad zdaniem: „Przyszło do swojej własności, a swoi Go nie przyjęli”. I jeszcze raz przywołałam w myślach okoliczności narodzin Bożej Dzieciny.
W Betlejem nie oczekiwano tych narodzin. Nie zatroszczono się o miejsce w żadnej gospodzie, bo nie rozpoznano Tego, który nadchodził. Patrząc na tę sytuację, możemy się zastanawiać jak to możliwe? Przecież Bóg przez proroków przygotował świat na przyjście swojego Syna. Czy ówczesny świat nie uwierzył Słowu, czy też nie umiał rozpoznać prawdziwej Światłości?
W pewnym kościele podczas Adwentu, uczestniczące w Roratach dzieci przynosiły
do kościoła sianko przeznaczone do betlejemskiej szopki. A wraz z nim zapisany na kartce dobry uczynek, opatrzony podpisem wykonawcy. Po każdym nabożeństwie ksiądz losował jedną karteczkę i dziecko, którego imię wyczytał mogło zabrać do swojego domu figurkę Dzieciątka Jezus. Takie symboliczne zaproszenie Jezusa do ich codzienności.
Widziałam uśmiechnięte twarzyczki, które z radością i czułością tuliły tę figurkę.
Ten widok zrodził we mnie pytanie – czy ja z podobną radością przyjmuję Jezusa pod
swój dach, do swojego życia? I czy naprawdę potrafię rozpoznać i zrozumieć znaczenie tego, co wydarzyło się przed laty w Betlejem?
Patrząc dziś na żłóbek bardzo łatwo jest przeoczyć istotę betlejemskiej nocy. Dlaczego? Dlatego, że skupiamy się na tak wielu aspektach towarzyszących, że umyka sedno.
Zamiast ciszy, w której możemy usłyszeć Słowo mamy szum przygotowań, błysk choinkowych światełek i gonitwę z czasem. I stajemy wobec niebezpieczeństwa stania się tymi, którzy Go nie przyjęli. Bo nie rozpoznali, nie zrozumieli. A jeśli nawet przyjmiemy,
to może tylko symbolicznie – tak jak figurkę z adwentowego nabożeństwa. I dziś ciesząc się jej obecnością, jutro możemy o niej zapomnieć.
Boże Dziecię, to malutki człowiek. Jego historią łatwo się wzruszyć, ale trzeba pamiętać,
że ta historia dopiero się zaczyna i prawdziwe przyjęcie Go do serca, to deklaracja miłości, trwania. To droga podtrzymywania w sobie wiary, słuchania Słowa, zauważania codziennych małych cudów i przyjęcia dalszego ciągu – drogi krzyża, zmartwychwstania. Wiem, że to niełatwa droga, ale św. Jan Ewangelista daje nam nadzieję: „Wszystkim tym jednak, którzy Je przyjęli, [Słowo] dało moc, aby się stali dziećmi Bożymi”.
* zdjęcie Pixabay