O. Grzegorz o niewiernym Tomaszu

Półtora miesiąca temu przeczytałam coś, co „przeorało” moje myślenie. Właściwie
to „oranie” trwa. Wracam do tego tekstu co kilka dni, a w myślach niemal codziennie.
Dlatego też przyszło mi do głowy, żeby się nim podzielić.
To, co przeczytałam zmieniło moje patrzenie na drugiego człowieka, odebrało samozwańcze prawo do oceniania innych i uzmysłowiło, że często raniłam (świadomie lub nie) sypiąc sól na już istniejące rany.

„Gdyby tak odważyć się i stanąć przed Drugim i spytać go o rany.
Kiedy zobaczyłbym ranę Drugiego, nie byłbym w stanie już zaatakować.”

Niby to oczywiste, że nie kopie się leżącego, ale najpierw trzeba po prostu zauważyć,
że ktoś leży. Albo inaczej – uwierzyć w to, że każdy ma jakieś rany. One są, mimo,
że ich nie widać, bo najczęściej są zasłonięte przed wzrokiem innych, są niewidoczne
dla przypadkowego Tomasza. Niemniej jednak to, że my ich nie widzimy nie zmienia faktu,
że bolą. A moje „niewidzenie” nie zwalnia mnie z odpowiedzialności za zadawany przeze mnie ból. Muszę uwierzyć, że każde moje słowo może powiększyć istniejące już rany,
każda obojętność może być solą a każde włożenie palca może być śmiertelnym ciosem.

Czy muszę dotknąć, żeby uwierzyć?

Całość na blogu o. Grzegorza Kramera, któremu bardzo dziękuję za ten wpis.
https://kramer.blog.deon.pl/2015/07/03/rozdwojony/

Ten wpis został opublikowany w kategorii krok po kroku, czyli wszystkie wpisy. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.