Smutna wiara

Wierząca i praktykująca od zawsze. Poszukująca od niedawna. Dziś dzień po dniu na nowo, od początku, dla siebie odkrywam istotę wiary i patrząc wstecz zauważam, jak smutna była ta moja dotychczasowa wiara. Obowiązkowa, wyuczona i bezrefleksyjna. Przekazana przez rodziców, przyjęta bez emocji, obojętnie. Tak uważam dziś, ale wtedy nie była wcale jakimś przykrym obowiązkiem. Była częścią mojego życia, tak jak każda tradycja. Była i już, nie było nad czym dyskutować. Szłam z nią przez życie wypełniając, spełniając i przestrzegając. Smutna wiara.

Aż nadeszła burza. W strugach deszczu łez szukałam schronienia, zadawałam pytania
i prosiłam o siłę. Nie słyszałam odpowiedzi. Więc krzyczałam i dalej płakałam.
I powoli, powolutku uczyłam się słyszeć i czuć. Budziłam się do życia w wierze.
Nowego życia. Przebudzenie nie przyszło nagle. Dni bez odpowiedzi i puste myśli uczyły mnie pokory i cieszenia się ciszą. Bo tylko w ciszy można usłyszeć to, co dzieje się w sercu. Moje budzenie się przychodziło w lekkim powiewie….

Był taki dzień, kiedy w prywatnej modlitwie, w pustym kościele poczułam, że On tam jest,
a ja jestem wreszcie w domu. To było mocne odczucie i otwarcie oczu.
A później przyszedł czas na różaniec. Najpierw wstydliwie, dyskretnie. Z czasem zaczął
ze mną „być”. Dziś jest fizycznie – sznurek z koralikami – w torebce, kieszeniach, samochodzie i duchowo, w codziennej modlitwie. Te fizyczne przypominają o sobie, chociaż ja nie zapominam. Ale nawet, kiedy na nie patrzę – uspokajają.
Aż w końcu nadszedł dzień, kiedy chyba po raz pierwszy w życiu zatęskniłam za Eucharystią. To było niesamowite i porażające uczucie. Wręcz fizyczna tęsknota. I to było jak grom
z nieba. To nadal trwa. Nie towarzyszy mi co dzień, ale często, w różnych momentach.
I po tym wszystkim odkryłam radość. To była sobota i ta wspaniała myśl, że jutro jest niedziela. NIEDZIELA – Jego dzień, Jego święto, Jego zaproszenie dla mnie. Radość Eucharystii. Uczucie nie do opisania. Nawet nie próbuję. Ono jest tak osobiste i tak dla mnie nowe, że wracam często w myślach do tamtej chwili – do radości sobotniego wieczoru.
Ta radość rozjaśnia od środka.

I jest jeszcze coś. Modlitwa. Temat trudny, bo modlitwa to nie klepane paciorki. Tak jakoś mocno to czułam, że szukałam. Chciałam się modlić sercem, ale zupełnie nie wiedziałam jak. Dziś wiem. To taki dar, który w sobie pielęgnuję. Choć próbuję przez cały dzień,
to z utęsknieniem czekam na wieczór – na nasze wieczorne tete-a-tete. Zanurzam się wtedy w noc, jej ciszę i opowiadam Jemu o całym dniu, o swoich planach na kolejne, pytam
o zdanie, poradę, przepraszam za to, co złe i dziękuję za wszystko, co otrzymałam.
To są takie chwile, kiedy bardzo czuję, że On ze mną JEST. I to jest moja radość.

 

Ten wpis został opublikowany w kategorii krok po kroku, czyli wszystkie wpisy. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

2 odpowiedzi na Smutna wiara

  1. rafi pisze:

    Tak, właśnie… kiedy ja patrzę na swoją historię życia, to myślę że najważniejszą rzeczą było to, że zżyłem się z Bogiem. Tak po prostu, zżyłem się. To jest kawał mojego życia, którego nie żałuję. Mnóstwo historii, przeżytych, także zasłyszanych od innych ludzi, nieraz bardzo poruszających. Wydarzenia, które odwróciły diametralnie moje myślenie o ludziach i o Bogu. Przede wszystkim poznałem to, jak bardzo Bóg jest inny od ludzi. Także ode mnie. Jak wielka przepaść dzieli mnie w myśleniu od Jezusa. Zupełnie czym innym jest czytać historie z Ewangelii, a czym innym słyszeć historie od żywych ludzi, którzy zostali przemienieni, bo spotkali Jezusa, bo Jezus ich dotknął. I to wcale nie jakieś błahe historie, ale historie nieraz ludzi z marginesu.

    Jestem wdzięczny Bogu między innymi za to, że pozbawił mnie zupełnie takiego myślenia, że On działa tylko wśród katolików. Dzisiaj jak o tym myślę to aż mi głupio, jaki byłem beznadziejnie głupi wtedy gdy tak myślałem. Albo to, że relacje z Bogiem muszą być jakieś drętwe, sztywne. Bo tak się nieraz czułem na Mszy, tak odbierałem różaniec i różne nabożeństwa. Człowiek gdy spotyka ludzi inaczej wierzących, to się zaczyna zastanawiać nad swoją wiarą. I to myślenie bardzo ubogaca 😉

  2. Dorota pisze:

    Tak, to prawda. Sama wciąż uczę się, że On nie potrzebuje idealnych wyznawców. Działa tam gdzie jest potrzebny i tam, gdzie otwierają się dla Niego serca. A może to On je otwiera?☺

Możliwość komentowania została wyłączona.