„To nie gwoździe Cię przybiły lecz mój grzech…….
…..choć tak dawno to się stało, widziałeś mnie”
Kiedy przychodzi kres i cierpienie odbiera siły Ty Jezu cały czas myślisz o nas, nie o sobie. Załatwiasz jeszcze tyle ważnych spraw, tyle dobrego wydarza się w tej ostatniej godzinie – błagasz Ojca o przebaczenie dla oprawców, obiecujesz raj skruszonemu łotrowi
i zostawiasz nam ostatnie słowa testamentu – „oto syn Twój” i „oto matka twoja”. Powierzasz nas matce, jej opiece oddajesz całą ludzkość i każdego z nas z osobna,
żebyśmy w niej mieli oparcie, żebyśmy mogli wołać „pod Twoją opiekę uciekamy się…”, żebyśmy po koralikach różańca przybliżali się do nieba. Taka właśnie jest Twoja miłość.
A jaka jest moja? Oparta na deklaracjach, postanowieniach i obietnicach. Niestała,
choć pragnąca stałości, wątpiąca, poszukująca i wciąż zbyt mała. Tak, zbyt mała. Wzruszająca się i współcierpiąca, ale dość szybko zapominająca, że również ja jestem przyczyną Twojego cierpienia.
Kiedy widzę Twoje poranione plecy, przebite ręce i nogi, to wszystko we mnie mówi,
że to nie gwoździe Cię przybiły, lecz mój grzech. Każdy mój grzech jest jak wbijany gwóźdź, jak uderzenie bicza, jak cierń z korony raniący głowę. I każdy, ten „z rozpędu”- codzienny
i ten świadomy, z którym po raz kolejny przegrywam jest zadanym Ci cierpieniem. Dlaczego więc wciąż jestem przyczyną Twojego bólu?
Gdyby nie Twoja miłość i miłosierdzie, nie mogłabym spojrzeć Ci w twarz. I gdyby
nie Twoja, a również moja matka, gdyby nie Maryja, która po różańcu wciąga do nieba,
nie mogłabym mieć nadziei…..