Babcia Janina, zwana raczej babcią Janeczką 25 października 2015 roku skończyła dziewięćdziesiąt lat. Jest naszą radością, miłością i dumą. Wiem, że ona myśli inaczej. Wciąż jej się wydaje, że powinna już odejść, że byłoby nam łatwiej i próbuje zrozumieć, dlaczego tak długo musi żyć….
Ja też nie wiem dlaczego i jak długo jeszcze, ale wiem, że na pewno po coś. I kiedyś się dowiemy, jaki był Boży plan, skoro pozwolił cieszyć się obecnością naszej ukochanej jubilatki na nowo. Oddał ją nam, choć przez chwilę była już u Niego.
Babcia Janina jest córką Marii – tej, która przykuta do łóżka obezwładniającą chorobą
nóg usłyszała „wstań” i wstała. Jest jednym z sześciorga jej dzieci, z których troje umarło
w dzieciństwie. Dziś żyje już tylko babcia. I jest kolejnym ogniwem łańcuszka kobiet naszej rodziny, które w różnych momentach otrzymują od Boga niesłychane łaski, które słyszą „wstań”.
Ta historia miała miejsce w maju 2013 roku. Do tej pory sprawna babcia nagle bardzo podupadła na zdrowiu. Nie wiemy, czy zaczęło się od zatrucia pokarmowego, czy wirusa żołądkowego. Silne odwodnienie będące wynikiem dość ostrego stanu choroby doprowadziło do wielkiego osłabienia, zawrotów głowy, zaburzeń równowagi. Konsekwencją był upadek, silne potłuczenie kręgosłupa i złamanie ręki. Babcia, osoba cicha i jak zwykle w milczeniu znosząca wszystkie swoje boleści nie przyznawała się
jak bardzo cierpi. Jednak zaburzenia gospodarki elektrolitowej dość szybko ujawniły jej prawdziwy stan zdrowia. Zawał był odpowiedzią organizmu na wszystkie braki i słabości. Konieczna była hospitalizacja i udrożnienie naczyń krwionośnych, co pozwolił o na krótkotrwałą poprawę stanu zdrowia. Nie był to jednak koniec problemów zdrowotnych. Jeszcze podczas pobytu w szpitalu miał miejsce kolejny zawał.
Stan był na tyle ciężki, że nie pozwolono nam nawet wierzyć w cud. Cuda w tym wieku
się nie zdarzają. Co prawda, odpowiednia aparatura może wiele pomóc, może przywrócić akcję serca, może podtrzymywać parametry życiowe, ale nie przywróci sprawności umysłowej, nie usprawni funkcji życiowych. Nie u człowieka tak bardzo chorego
i słabego…. Nie u osoby w takim wieku.
Byliśmy przy niej. Pamiętam, że bałam się opuścić salę intensywnej terapii, wiedząc,
że jeśli wyjdę – już jej żywej nie zobaczę. Próbowałam jeszcze znaleźć odrobinę nadziei
w rozmowie z lekarzem dyżurnym. Prosiłam, żeby próbowano ją nawodnić, bo długotrwała biegunka i wymioty doprowadziły do skrajnego wręcz odwodnienia, ale dowiedziałam się, że dołączył się obrzęk płuc. Stan określono, jako beznadziejny. Widziałam to w oczach wszystkich lekarzy i pielęgniarek – odpowiedź na moje nieme pytanie –nie ma żadnej nadziei.
Dlaczego tak dokładnie opisuję stan mojej babci? Dla pełniejszego obrazu tego, że tam gdzie po ludzku nie było nadziei na choćby najmniejszy cud, stał się cud największy.
Po bardzo ciężkiej nocy, w momencie, kiedy czekaliśmy na najtrudniejszą do przyjęcia przez nas informację, dowiedzieliśmy się, że czas jechać na oddział i na nowo powitać naszą ukochaną chorą. Czekała na nas, nie do końca jeszcze świadoma tego, co się z nią działo, ale siedząca na łóżku, oparta o poduszki i ze słabym uśmiechem witająca najbliższych. Na nowo była z nami, choć jakby nieobecna duchem….
Dopiero po kilku dniach babcia opowiedziała to wszystko, co działo się z nią wtedy, kiedy prosiliśmy Boga, żeby ulżył jej cierpieniu.
W najkrytyczniejszym momencie, kiedy lekarze walczyli jeszcze o przywrócenie akcji serca znalazła się w innym świecie. Mówiła o szumie, błogostanie, światłości i o tym, jak dobrze było, kiedy nie czuła żadnego bólu i słabości. Nie trwało to jednak długo. Ten cudowny czas został przerwany. Usłyszała głos mężczyzny, który mocno, wyraźnie, patrząc w jej kierunku powiedział, że w tej godzinie, na Jasnej Górze wszyscy modlą się w intencji… Odwrócił się na chwilę poza siebie i powtórzył „w intencji…”. Nie wypowiedział jej imienia, ale babcia zrozumiała, że chodzi o nią. Ten głos – jak wspomina babcia – rozchodził się jakby z radia. Mężczyzna ubrany był według jej relacji w białą marynarkę, zapinaną bezpośrednio pod szyją, z wieloma guzikami. Widziała go, chociaż widzieć przecież nie mogła. Mimo, że umiała powtórzyć każdy szczegół tej postaci, nie wiedziała kim był mężczyzna – postać niepełna, bo widziana tylko w połowie, jakby jej popiersie.
Kiedy głos ucichł i postać zniknęła, babcia usłyszała kobiecy głos „mamy ją”, wątpliwości drugiej osoby i odpowiedź „sam zobacz”. W tym momencie serce podjęło swoją czynność.
Kiedy tylko babcia odzyskała odrobinę sił, a było to niemal natychmiast, pewna,
że tę postać musiał widzieć jeszcze ktoś poza nią, pytała o to pielęgniarki. Pytała nawet,
czy może było w tym czasie włączone radio, ale na obydwa pytania dostała odpowiedź przeczącą. Jedyną odpowiedzią, tym razem naszą, było to, że dokładnie w tym czasie,
w Częstochowie, przed obrazem Matki Bożej, na prośbę naszej krewnej – siostry Teresy, urszulanki modlono się w intencji babci.
Powrót do życia, po tym wszystkim nie był łatwy. Był płacz, były pytania o to, dlaczego nie pozwoliliśmy jej odejść i był żal o to, że tak gorliwie były nasze modlitwy. Dużo czasu zajęło jej zaakceptowanie tego, co się stało. Miała jednak cel – znaleźć odpowiedź na pytanie –
kim był mężczyzna, którego widziała w szpitalnej sali, mężczyzna w białej marynarce?
Wciąż nie umiała rozpoznać tej postaci.
Odpowiedź przyszła po roku. W dniu kanonizacji Ojca Świętego Jana Pawła II babcia oglądała liczne wspomnienia związane z jego osobą. Jeden z obrazów, jakie pokazywano dokładnie odpowiadał temu obrazowi jaki zapamiętała ze szpitala. To był on – Jan Paweł II, mężczyzna w białej marynarce.
Wiele razy słyszałam z ust babci opowieść o tym, co się wydarzyło w tych najkrytyczniejszych momentach. Za każdym razem widziałam w jej oczach łzy. Nie wiem, czy radości, czy raczej żalu za tym rajem, z którego powróciła. I za każdym razem uderza mnie spójność jej wspomnień. Nie ma tam słów „chyba”, „może” – jest pewność, co do tego, co przeżyła, co widziała i słyszała. Nie ma też elementów nowych – za każdym razem odtwarza to wszystko tak jak w swojej pierwszej opowieści.
Dziś babcia cieszy się dobrym zdrowiem. Po długim, naznaczonym jeszcze cierpieniem
i problemami zdrowotnymi leżeniu w łóżku, po roku stałego cewnikowania nastąpił przełom. Cewnik odłączono, co nie rokowało sukcesu, a jednak udało się. Babcia chodzi pomagając sobie balkonikiem, czyta niewiarygodnie dużo książek, robi na szydełku serwetki i na drutach maleńkie ubranka dla swej kilkumiesięcznej prawnuczki.
Nigdy nie zapomnę, jak narzekała na sprawność swoich palców robiąc na pięciu drutach rękawiczki dla noworodka. Ja sama nie podjęłabym się takiego wyzwania, a ona z zawstydzeniem przepraszała za swoją mniejszą sprawność.
Zawsze można z nią podyskutować o zawodach sportowych, które ogląda w telewizji.
Wie, jakie są osiągnięcia naszych skoczków narciarskich, pamięta ich wyniki, nazwiska konkurentów. Ogląda mecze siatkówki, piłki ręcznej, zawody w narciarstwie biegowym. Wie, co się dzieje u każdego z członków rodziny, choć ma nas wszystkich całkiem sporą gromadkę – pięcioro dzieci, szesnaścioro wnucząt i dwadzieścia dwoje prawnucząt.
Wiele się za nas modli, troszcząc się o nasze zdrowie i pracę. I wciąż powtarza, że żyje
teraz nowym, drugim życiem, które otrzymała w maju 2013 roku.
Cudowna, wspaniała, wrażliwa, kochana babcia.