W środku tygodnia NIEDZIELA

Wstałam, zjadłam spokojne śniadanie. Bez pośpiechu, bez „muszę”, bez „czas goni”. Odeszłam od stołu i poczułam, że chcę wrócić. Poczułam, że potrzebuję wydłużenia tego momentu „dolce far niente”, tej chwili lenistwa, kiedy czas zwalnia a ja celebruję każdą minutę. Zamarzyła mi się kawa i spokój.
Postawiłam na stole małą filiżankę i małe ciasteczko (którego zresztą, zgodnie
z wcześniejszym postanowieniem miało już nie być) i zaczęłam spowalnianie życia. Cudownie! Ale mimo wszystko niełatwo. Mała kawa zbyt szybko kończy się i pojawia się obawa, że za moment znowu zacznę pędzić przez życie. Zmniejszam więc każdy łyk. Pojawiają się łyczki, umoczenie ust, powolne ruchy ręki unoszącej filiżankę do ust i myśl, żeby cieszyć się tą chwilą jak najdłużej. Muszę się jednak pilnować, nie umiem tak wolno…

Ostatni tydzień to był niewyobrażalny maraton. Dużo pracy, dużo nerwowości i duża presja. W ciągu wyjazdowych siedmiu dni przepracowałam ponad dziewięćdziesiąt godzin, mentalnie nie kończąc tej pracy nawet podczas krótkich chwil odpoczynku. I kiedy wróciłam do domu, żyłam tak jak w ciągu ostatniego tygodnia – szybko. Tyle jest przecież rzeczy do zrobienia, zadań, wyzwań, planów a czas goni.
Czas ucieka. To stwierdzenie jakoś tak mocno mnie przyśpiesza.  Żyję coraz szybciej, zostawiając obok siebie rzeczy na później, a za sobą to, czego już nie zdążę. I poddaję się temu trendowi niemal nieświadomie. A przecież tak nie chcę. Chcę mieć czas na życie.
Na małe łyki życia, na celebrowanie piękna, na chwile, których nie chcę przegapić, na cieszenie się bliskością osób ważnych, na spełnianie marzeń i na myślenie. I na pisanie.

Czasem myślę sobie, że traktujemy życie jak maraton. Start, bieg, określony dystans i jasno określony cel. Biegnąc jedni obok drugich, przyspieszając na każdej prostej, kiedy tylko ktoś próbuje nas wyprzedzić stawiamy sobie coraz większe wymagania. Staramy się przechytrzyć swój organizm przekonując go, że nie potrzebuje snu i odpoczynku. Obiecując mu, że na mecie, że później… I tak biegnąc zupełnie nie zauważamy, że wokół jest tyle piękna, które da nam radość być może większą niż wymarzony czas w maratonie. I często przebiegamy swój dystans za szybko. Przecież Bóg dał nam określony czas. Nie kazał nam przeżyć wszystkiego w kilka chwil. Wprost przeciwnie – dał nam czas na pracę i na odpoczynek, dał nam zadania do wykonania, ale dał też i piękno, którym trzeba się zachwycić i dał nam wzór – swojego syna. Jezus nigdzie się nie śpieszył. Nie uzdrawiał,
nie wskrzeszał i nie wypędzał złych duchów na akord. Nie zaczął tego wszystkiego robić więcej i szybciej, kiedy zbliżał się Jego czas.
Nie chcę tu powiedzieć, że myślę tylko o odpoczynku, odrzucając celowość pracy
i stawiania sobie wymagań. Ale chcę sobie samej przypomnieć, że tydzień składa się
z siedmiu dni, a jednym z nich jest niedziela. I kiedy z różnych przyczyn jest ona dniem pracy, to trzeba zrobić sobie niedzielę w środku tygodnia. Trzeba usiąść, zamyślić się
i przede wszystkim zwolnić. Trzeba zadbać o siebie. O swój spokój, pozbieranie myśli, ukojenie, zwykły ludzki odpoczynek i zregenerowanie sił. Bez tego nie da się naprawdę żyć, jednocześnie ciesząc się tym życiem. Przypomniało mio tym wczoraj moje serce.
Dzisiaj więc jest moja niedziela. Tak postanowiłam. Amen

P.s.
Kawa już wystygła, więc jednak się da. Spokojnie dopiję tych kilka zimnych łyków.
A później wezmę rower i zobaczę, co słychać w przyrodzie. A jeszcze później? Nie wiem. Spowolniłam swoje myślenie i … dzięki temu, pomyślę o tym później.

Ten wpis został opublikowany w kategorii krok po kroku, czyli wszystkie wpisy. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.