Od wielu dni zamęczałam się myślami, jak mam postępować? Jak rozwiązywać problemy, które narastają i przyklejają się jedne do drugich niczym kolejne płatki śniegu do śnieżnej kuli?
Szukałam rozwiązań, które nie odbiorą mi siły i miłości do pracy. Ale też takich, które nie pozbawią nadziei chłopca, który stracił już zbyt wiele.
Szukałam i czułam, że drepczę w miejscu. Zupełnie nie miałam pomysłu jak działać, żeby wyciągnąć go buntu, niechęci, złości a nawet agresji i żeby nie skrzywdzić go jeszcze bardziej. Życie przecież odebrało mu zbyt wiele i postawiło go przed wyzwaniem, z którym mnie samej byłoby ciężko się zmierzyć.
Starałam się nie stracić tej maleńkiej cząsteczki zaufania, która rodziła się z jego strony i tej nici sympatii, która nie była jeszcze na tyle mocno utkana między nami, żeby mogła przetrwać szalejące od jakiegoś czasu burze.
Nie było łatwo. Powiem więcej – momentami było koszmarnie trudno. Potrzebowałam kogoś, kto mógłby powiedzieć mi jak mam postępować, bo wiedziałam, że chociaż jak czołg będę szła dalej, to również tak jak czołg mogę po drodze zniszczyć to, co kiełkowało.
I kiedy tak męczyłam się z natłokiem myśli i chwilami bezsilności, przyszło rozwiązanie, pierwszym niedzielnym czytaniu. Najprostsze i najpewniejsze z możliwych.
(1 Krl 3,5.7-12)
„W Gibeonie ukazał się Pan Salomonowi w nocy, we śnie. Wtedy rzekł Bóg: Proś o to, co mam ci dać. […] Racz więc dać Twemu słudze serce pełne rozsądku do sądzenia Twego ludu i rozróżniania dobra od zła, bo któż zdoła sądzić ten lud Twój tak liczny? Spodobało się Panu, że właśnie o to Salomon poprosił. Bóg więc mu powiedział: Ponieważ poprosiłeś o to, a nie poprosiłeś dla siebie o długie życie ani też o bogactwa, i nie poprosiłeś o zgubę twoich nieprzyjaciół, ale poprosiłeś dla siebie o umiejętność rozstrzygania spraw sądowych, więc spełniam twoje pragnienie i daję ci serce mądre i rozsądne, takie, że podobnego tobie przed tobą nie było i po tobie nie będzie.
I już się nie martwię…