Zanikający zawód, a właściwie mistrzostwo.
Odwiedziłam go dzisiaj z tak zwanej wyższej konieczności. Miało to trwać dwie minuty,
a wyszło jak zwykle. Bo zwykle kiedy odwiedzam Pana Szewca, to dzieli się ze mną swoimi dylematami, komentuje świat i jego zawiłości. Ot, takie pogawędki bez kawy.
Nie uciekam od tego, bo widzę w tym człowieku ogromną potrzebę spotkania. On cieszy się każdym klientem i z każdym zamienia kilka (właściwie to wiele więcej) słów. Sceptyk powiedziałby, że cieszy się, bo zawsze to zarobek. Otóż nie zawsze. Już kilka razy zdarzyło mi się, że za – jak to określił Pan Szewc – „takie tam byle co” nie brał zapłaty, bo – tu znowu zacytuję – „proszę Pani, ja pieniędzy nie potrzebuję, mam ich dużo. Ja to robię dla przyjemności”. Taka to fanaberia człowieka starszej daty. On naprawdę cieszy się każdym, kto go odwiedza.
Mieliśmy ostatnio rodzinne spotkanie. Takie przepełnione przywoływaniem tego,
co minęło, wracaniem do obrazów sprzed lat i do tego, co jakoś szczególnie utkwiło nam
w pamięci. Jedna z osób wspominała spędzane u dziadków na wsi wakacje. Dom był bardzo oddalony od innych gospodarstw i również z dala od głównej drogi – tej „do miasta”. Rzadko kiedy ktokolwiek tamtędy przejeżdżał. Ale od czasu do czasu wstępował do dziadków listonosz. Mój kuzyn opowiadał, że widział jak znaczące było to wydarzenie. Dziadek przerywał wtedy pracę niezależnie od tego, co akurat robił – czy było to zbieranie siana, czy koszenie zboża. Odprowadzał na bok konia, przynosił coś do picia, zasiadał
z listonoszem i delektował się usłyszanymi nowinkami ze świata. Śmialiśmy się, że dziadek logował się na FB.
A później opowiadał mój tata. Wspominał dorosłe rozmowy dziadków, rodziców, wujków
i cioć. Opowiadał, jak wyganiali wtedy ich – najmłodsze pokolenie z pokoju, bo sprawy dorosłych nie były sprawami dzieci, którym to jednak czasem udało się to i owo usłyszeć. Wtedy hierarchia była obowiązującym prawem. Najważniejszy głos należał do starszyzny.
W nawiązaniu do tych opowieści i mojej dzisiejszej rozmowy z Panem Szewcem pomyślałam, że brakuje mi takich rozmów. Rozmów, w których ludzie szanują siebie nawzajem. Brakuje mi tej radości z rozmowy, która jest spotkaniem z drugim człowiekiem, takiej oczekiwanej i celebrowanej.
Czy to już zaginęło i czy trzeba tego uczyć od podstaw? Wokół słychać tyle rozmów,
w których wulgaryzmy zabijają treść, kłótni o to, kto ma mówić a kto słuchać, tych postrzępionych przerywaniem sobie nawzajem „dialogów”. Gdzie w tym jest miejsce na spotkanie i szacunek? Mam nadzieję, że to nie jest brak chęci do rozmowy, a tylko (aż?) nieumiejętność.
Mój tata skończył już siedemdziesiąt lat. Jest doskonałym partnerem do dyskusji. Obserwuję to, kiedy do rozmowy z nim zasiada mój syn. Rozmawiają o rzeczach ważnych
i bardzo ważnych, o polityce, historii, przeszłości i przyszłości i po prostu – o życiu. Łączą ich więzy rodzinne, ale też wiele różni – wiek, czasy w których przyszło dorastać, wiedza, zainteresowania i oczywiście doświadczenie. A jednak rozmawiają niesłychanie pięknie. Zresztą rozmówców mojemu tacie nie brakuje i zauważyłam, że jest w tych rozmowach
z jednej strony traktowany jak partner, a z drugiej jak nestor rodu, z całym należnym mu szacunkiem i autorytetem. Może właśnie dlatego, że potrafi pięknie rozmawiać, dając swojemu rozmówcy odczuć, że rozmowa jest dla niego spotkaniem i czymś w tym danym momencie niesłychanie ważnym. I zapewne dlatego, że szacunek jakim darzy ludzi pomaga mu dostrzec w każdym równego partnera do rozmowy.
Święte słowa, Pani Doroto 🙂 Obyśmy wszyscy w tych naszych dialogach i internetowych pisaninach próbowali się SPOTKAĆ. Serdecznie pozdrawiam 🙂
Amen 🙂 niech się tak stanie 🙂 🙂 🙂