Dziś niełatwe dla mnie słowa: „Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę, ażeby już zapłonął” (Łk 12,49-53).
Wyobrażenie ognia przynosi wiele skojarzeń – z jednej strony potężną niszczycielską siłę,
a z drugiej siłę dzięki której możemy żyć, dającą ciepło i ukojenie. Jaki ogień chce rzucić na ziemię Chrystus?
Nie jestem teologiem i czasem tak trudno mi zrozumieć to, co pewnie dla innych jasne
i oczywiste. Ale im coś trudniejsze, tym bardziej we mnie rezonuje, niepokoi dopóki
nie rozświetli całości jakaś myśl. Tak jest właśnie z dzisiejszą ewangelią.
Obejrzałam niedawno film – świadectwo Artura. Kościół omijał staranie przez 30 lat i żył tak jakby Boga nie było. Był członkiem zorganizowanej grupy przestępczej, wyłudzał pieniądze. Przez długi czas jego życie naznaczone było narkotykami, pornografią, alkoholem, imprezami. W końcu trafił na siedem lat do więzienia. Stracił wszystko – żonę, kolegów, pieniądze. Przeklął za to Boga i zwrócił się w stronę szatana. Tam szukał swojej pociechy. Było jednak coraz gorzej, bez nadziei. W jego życie wkraczały dziwne nawiedzenia, smętne głosy i szare zjawy. Był na dnie. I wtedy w swej bezsilności
i samotności zawołał „Jeżeli jesteś Boże, to mi pomóż”. Po tym zawołaniu, pewnego dnia poczuł, że ogromnie pragnie pójść do kościoła. Nie rozumiał dlaczego, co się dzieje.
Był tam, a w głowie zadawał sobie pytanie –„co robię w kościele – ja, niewierzący, ćpający, chlejący, przepuszczający pieniądze?”. Jednak potrzeba bycia w tym miejscu, była tak wielka, że w kościelnej ławce przesiadywał godzinami. Po kilku dniach poczuł, że chce się wyspowiadać. W konsekwencji kolejne tygodnie i kolejne zdarzenia doprowadziły go
do momentu, w którym zaczął się modlić. Pewnego dnia, klęcząc z rozłożonymi rękoma
i wymawiając słowa „przyjdź Duchu Święty” poczuł, że płonie żywym ogniem. Całe ciało owładnięte było ogniem ale takim, który nie spalał. Płomienie oczyszczały go aż do momentu w którym odczuł, jak bardzo Chrystus go kocha, jak kocha każdego z nas.
Od tamtej pory jego życie całkowicie się zmieniło, gdyż jak sam mówi, poznał żywego Boga. Boga, który wypalił wszystko to, co niszczyło: narkotyki, alkohol, nieczystość
i w zamian dał nowe serce.
Dziś Artur jest bratem Franciszkiem we Franciszkańskim Zakonie Świeckich i wierzy,
że Bóg wybrał go do tego, żeby ewangelizował. I zapewne tak jest, bo jak to pięknie ktoś powiedział, że aby zapalać innych, samemu trzeba płonąć. Żeby ewangelizować, trzeba ewangelią żyć.
Jeżeli Jezus pragnie rzucić na ziemię właśnie taki ogień – płomienie które wypalą brud, oczyszczą i wzniecą nowy, czysty żar, to już nie dziwi mnie Jego pragnienie. Tęsknota
za tym, żeby stało się to jak najszybciej. W każdym człowieku, w każdym z nas.