Urodziła Go kobieta, wychowywał się jak każde dziecko, pomagając rodzicom. Jadł, pił, spał, żył między ludźmi. Później powołał uczniów i apostołów, dla których był przyjacielem
i nauczycielem. Ale przebywając z nimi był przede wszystkim człowiekiem, bo żył jak człowiek. To co miało się wydarzyć po Jego śmierci, choć przekazywane uczniom
w delikatnych słowach, było skryte pod pewnego rodzaju zasłoną nierozumienia, nieodkrycia. Człowiek w swoim ziemskim sposobie myślenia mógł uwierzyć, ale czy mógł sobie wyobrazić kim tak naprawdę jest Jezus Chrystus?
Patrzę na moich przyjaciół i stawiam sobie pytanie, czy dobrze ich znam? Są tacy jak ja – urodzeni przez kobiety, wychowani raczej w podobnych warunkach do tych, w których dorastałam ja. Jedzą, piją, pracują w podobnych realiach do moich. Tworzymy grupy przyjaciół. Dla jednych to ja jestem autorytetem w niektórych sprawach, dla drugich ktoś inny. Różne osoby w różnych kwestiach i aspektach życia są nim dla mnie. Czy ja wiem, kim naprawdę są oni, a oni kim jestem ja?
Jezus zabrał ze sobą trzech swoich najbliższych uczniów na górę i „Tam przemienił się wobec nich. Twarz Jego zajaśniała jak słońce, odzienie zaś stało się białe jak światło”. Obecni z Nim mężczyźni mogli zobaczyć innego Pana niż tego, z którym chodzili ręka
w rękę. Już nie człowieka, ale Boga. I usłyszeli słowa: „To jest mój Syn umiłowany,
w którym mam upodobanie, Jego słuchajcie”, które umocniły ich wiarę w to, że to właśnie Bóg-Człowiek jest obecny pośród nich.
Wydawać by się mogło, że choć stworzeni przez Boga, to jesteśmy tylko ludźmi.
Z wszystkimi ziemskimi wadami i ograniczeniami. Ale czy my również nie jesteśmy Jego dziećmi? Przecież niejednokrotnie w Piśmie Świętym jesteśmy tak nazwani – dziećmi Boga, braćmi Chrystusa. Tak więc, w każdy z nas jest Boży pierwiastek. Owszem, żyjemy zwyczajnie i daleko nam do świętości. Ale jest taki aspekt, który odkrywam w dzisiejszym czytaniu i który uzmysławia mi, że moją drogą jest upodabnianie się do Jezusa na Górze Tabor. Ja również mam się przemieniać. Mam jaśnieć, napełniać się Bożym światłem.
A wszystko po to, żeby umacniać wiarę innych. Żeby moi przyjaciele, ludzie z którymi jadam, pracuję, wypoczywam mogli zobaczyć we mnie to światło. I to, że Bóg żyje we mnie
a ja żyję Nim.
Całe moje życie to czas przemiany i szansa zajaśnienia. Po to również, żebym mogła usłyszeć kiedyś słowa – to jest moja umiłowana córka.
* zdjęcie Pixabay